Liczba postów: 876
Liczba wątków: 12
Dołączył: 10.05.2018
RAPORT
Pod wieczór, oddział wileńskiego chorążego Michała wybrał się na zwiad w rejon Lateranu, w pobliże miejsca napadu na karetę z dwórkami. Chcieli przepytać ludzi, czy coś widzieli czy słyszeli.
Rozdzieliliśmy się. Z zebranych informacji dowiedzieliśmy się, że w karetę zostały zaprzęgnięte konie napastników i że powóz pojechał w szybkim tempie na południe, być może poza mury miasta.
Oddział pojechał następnie w zachodni rejon miasta i patrolował ulice w 2-3 osobowych grupach. Tam z reguły było spokojnie. Jednakże w pewnej ciemnej uliczce znaleźliśmy kryjówkę złodziei. Aresztowano 5 osób. Nie wiadomo, czy mają związek z bandą Luigiego. Zostali przewiezieni do aresztu.
Żołnierze udali się na spoczynek.
Michał Franciszek Lubomirski-Lisewicz
Markiz Bolonii i Bari, Baron Vinci
Hetman wielki i podskarbi wielki
Starosta brzeskolitewski
Rector Universitatis Cracoviensis
Liczba postów: 2687
Liczba wątków: 254
Dołączył: 18.05.2016
Po porannym patrolu Gonfalonier powrócił do koszar. Zamierzał podsumować ostatnie działania Gwardii Apostolskiej, lecz spokoju nie dawała mu jeszcze jedna sprawa - morderstwo dwórki Medyceusza.
- Musimy udać się na poszukiwania dwóch pozostałych dwórek. -rzekł Dreder do Francesco.
- To będzie trudne, nie wiemy, gdzie się znajdują. Bandziory z dwórkami mogli ukryć się wszędzie. - stwierdził Francesco.
- Weźmiemy sześć koni i udamy się w kierunku Toskanii. Na pewno po drodze spotkamy coś, co naprowadzi nas na bandę Franchettiego. A może mają tam kryjówkę?
- Niewykluczone, ale ich ostatniego działania w Apostolskim Mieście przechodzą ludzkie pojęcie. Co chwilę słyszy się o jakimś trupie, kradzieży czy bijatyce. - dodał na koniec doświadczony gwardzista i przyjaciel Gonfaloniera.
Żołnierze konno udali się w kierunku Toskanii. Być może poza murami miasta znajdą jakieś poszlaki, które doprowadzą ich do Franchettiego. A przecież jest jeszcze trop rodziny Cazzarotto. Nie mniej priorytetem dla Gwardii była sprawa morderstwa toskańskiej dwórki oraz napadu na Wikariusza Generalnego, Gwardii Apostolskiej zależało, aby znaleźć odpowiedzialnych za te haniebne czyny i postawić ich przed sądem. Tymczasem podczas podróży natknęli się na karczmę, w której gościnę mogli znaleźć podróżujący z Rotrii do Toskanii. Dreder wraz z Francesco postanowili wejść do środka, pozostali zaś otrzymali rozkaz zwiadu okolicy, aby przepytać podróżujących na temat szajki Franchettiego. Karczma przywitała ich miłym wystrojem, a zza lady serdecznym uśmiechem przywitał ich gospodarz:
- Witajcie dzielni gwardziści! Jestem Paolo, właściciel tej jadłodajni. Co wam podać?
- Nie będziemy jeść. Przyszliśmy zasięgnąć języka, potrzebujemy informacji o Franchettim i Cazzarotto. - oznajmił Francesco, który z własnego doświadczenia wie, że właściciele karczm i oberż posiadają mnóstwo informacji.
- Nie wiem więcej niż przeciętni obywatele. - odrzekł speszony Paolo.
- Na pewno coś wiesz, mnóstwo ludzi tu przychodzi, powinieneś zbierać informacje.
- Ależ skąd, nic nie wiem. - szedł w zaparte Paolo.
- A może oprócz jedzenia, można też kupić u ciebie informacje? - wskazał palcem Dreder na sakiewkę przywiązaną do jego pasa - czy teraz nam pomożesz?
- No cóż... Wiem tylko tyle, że dwie wsie stąd w kierunku Toskanii, nad rzeką znajduje się cmentarz.
- Cmentarz? - zapytali chórkiem zdziwieni gwardziści.
- Tak, cmentarz. I na tym cmentarzu jest opuszczona kaplica, z dużą piwnicą. Tam zbiry Franchettiego chowają łupy, kilku członków jego bandy również ukrywa się w gospodarstwach tej wioski. Płacą wieśniakom za pomoc i kryjówkę. Oferują też ochronę. Kilka dni temu podobno porwali dwie dwórki i ukradli skarby księcia Medyceusza. Widziałem jak ciągnęli tędy wóz, rolnicy nie mają takich pojazdów. Ale błagam... Nie wiecie nic ode mnie...
- Jeśli faktycznie dziupla zbirów znajduje się na pobliskim cmentarzu, docenimy cię za pomoc Gwardii Apostolskiej. Jeśli nie to wrócę tutaj po swoje pieniądze. - dodał na koniec Dreder, po czym położył Paolo na stole 10 monet.
Gwardziści ruszyli w kierunku cmentarza, o którym mówił karczmarz. Rzeczywiście, znajdowała się tam kaplica, której nikt nie pilnował. Udali się sprawdzić co jest w środku, lecz drzwi były zamknięte na klucz. Postanowili je wyważyć, a ich oczom ukazały się niezliczone skarby, ukryte w tym małym budynku. Paolo miał rację. Gonfalonier nakazał pięciu swoim ludziom, aby zabezpieczyli kaplicę, a sam ze swoimi wiernymi towarzyszami udał się na przeszukanie wsi. Dwóch jeźdźców z kolei udało się do Rotrii po wozy, aby zabezpieczone dobra wróciły do Apostolskiego Miasta.
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii
Liczba postów: 891
Liczba wątków: 148
Dołączył: 11.12.2015
Późnym popołudniem Jego Eminencja Carlo Lorenzo zdjął kardynalską sutannę, zawiesił ją na wieszaku i ubrał swój ulubiony skarlandzki strój paradny - zaznaczając jednak stan duchowny - wybrał złoto z purpurą, wraz z należną kardynałowi szarfą i pióropuszem u kapelusza. Oddał służącemu wszelkie kosztowności, wziął zaś ze zbrojowni ulubiony pistolet oraz długą szablę, pamiątkę po Matce. Wyszedł na podwórze, wsiadł na swojego ukochanego konia "Grosseto" i popędził przed siebie.
Pędził przez Lateran. Mijał wystawny budynek Kongregacji Świętej Inkwizycji, kłaniając się szlachetnie napotkanemu Wielkiemu Inkwizytorowi. Nie wszyscy hierarchowie akceptowali dość świecki tryb życia Carlosa, jednak największym obrońcą życia wedle zasad głoszonych przez Kodeks był Ekscelencja Sieniawski. Następnie Eminencja minął Bazylikę św. Jana na Lateranie... wchodząc w wąskie ścieżki między kamienicami i pałacami arystokracji rotryjskiej. Mknął na granice dzielnicy, wjeżdżając tym samym w nadbrzeża Boshofu. Na miejsce kaźni jego dwórki Dolores, i miejsce uprowadzenia Anny Marii i Agnes. Rozejrzał się spokojnie po okolicy, w wyobraźni obserwując całą sytuację kaźni. Zauważył ślady po kołach skarlandzkiej karocy, którą jechały panny. Ślad był bardzo charakterystyczny od metalowych wcięć wykorzystanych tylko w pojazdach Imperium Skarlandu. Po upadku państwa Carlos wziął wszystkie karety pod swoją opiekę do Toskanii. Ślady prowadziły dalej, przez ubłoconą dróżkę ku miejscowości Chiantiamo, słynącej z bardzo pobożnej ludności. I choć ślad urywał się niedaleko kościoła św. Marii Goretti w nadbrzeżu, dobre 4 kilometry od bramy handlowej, kardynał spróbował udać się do Chiantiamo po więcej informacji.
Kardynał gnał na koniu ile sił w nogach, nie patrząc na wieśniaków i chłopów, których trącał na lewą i prawą stronę. Wiedział, że mogą przyjść skargi do Kongregacji Świętej Inkwizycji, ale cóż zrobić. Miał immunitet kapelusza kardynalskiego. Dotarł do małej miejscowości, skąd od razu przywitał go ostry zapach oliwek. Nie lubił tego zapachu, mimo to wszedł do miejscowości. Minął kościół św. Paschalisa i dotarł do jedynej w wiosce karczmy - którą opiekował się organista Tomasso. Wszedł do środka. Miejscy pijaczkowie doszli do tego z kim mają do czynienia i natychmiast opuścili oberżę. Sam zaś właściciel ukłonił się w pas przed kardynałem, ucałował pierścień i zapytał o posiłek.
- Nie przyszedłem ani jeść, ani pić. Przyszedłem dowiedzieć się czy widziałeś złotą skarlandzką karocę jadącą w ostatnich dniach przez Chiantiamo? - rzucił gniewnie Medyceusz.
- Najłaskawszy Panie, Eminencjo. Wiesz doskonale, że wieś nasza pobożna, płaci zawsze podatki, święta ważniejsze obchodzi i dziesięcinę na Dwór Patriarszy oddaje. Nie chcemy być skonfliktowani z Jego Świątobliwością i Eminencją, Emin...
- Skończ pieprzyć bez sensu. - przerwał dość ostro kardynał - szukam skarlandzkiej karocy uprowadzonej przez bandę Franchettiego. Tylko to mnie interesuje.
- Najłaskawszy Panie, Eminencjo. Przez naszą wieś żaden powóz skarlandzki nie jechał. Ale kościelny z sąsiedniej parafii w Concordia rzeknął mi ostatnio, że przez ichniejsze tereny na koniach jeżdżą skarlandzkie jednostki. Pojedyncze, ale jednak w skarlandzkich strojach paradnych. A przecież skarlandzka okupacja skończyła się dość dawno temu, Eminencjo.
- Ilu ich było i jakiej rangi były to stroje. Odpowiadaj, już.
- Don Antonio, kościelny z Concordii mówił o kilkunastu żołnierzach, żaden jednak nie miał oznakowanej rangi ani funkcji wojskowej. Jeden tylko, brodaty, nosił kapelusz grenadierów.
- Dobrze, tyle informacji mi starczy - rzucił na blat baru złoty różaniec - uczyń z tym co chcesz, w imieniu rodu Medyceuszy dziękuję.
Eminencja wskoczył na konia i pognał do Apostolskiego Miasta, do księdza Dreder - Gonfaloniera, ostrzec go o wielkim niebezpieczeństwie.
Jego Wielkoksiążeca i Arcykatolicka Wysokość Trup,
prof. net. Karol II Wawrzyniec kardynał de Medici i Zep
w historii: Patriarcha Leon III, król Skarlandu, Rotrii, Niderlandów, Estelli,
Wielki Książę Toskanii, książę Surmenii, RONu, margrabia Bialenii.
Obecnie: truchło w grobowej tumbie.
Czasem lepiej dopełnić aktu wiecznej śmierci, niż wiecznie umierać.
Liczba postów: 989
Liczba wątków: 43
Dołączył: 23.06.2016
W karczmie bawił też pochodzący z tych stron Antonio- jeden z członków oddziału Orańskiego i przypadkiem, czy nie podsłuchał rozmowę kardynała i karczmarza, zerwał się natychmiast i popędził z powrotem aby zebrać oddział i ruszyć na morderców towarzyszy broni.
Z dawnych trzynastu osób tylko siedmiu było w stanie walczyć. Dowódca mimo wybudzenia się ze śpiączki wciąż nie mógł ustać na nogach więc oddał ludzi pod komendę swego przyjaciela z Belgii. Maarten udał się po wytyczne do Gonfaloniera w wejściu do gabinetu spotykając Eminencję Carlosa któremu się ukłonił i razem weszli do gabinetu.
Maurycy Wilhelm Jerzy książę kardynał Orański-Nassau
Arcybiskup Jerozolimy
Doża Wenecji
Liczba postów: 2687
Liczba wątków: 254
Dołączył: 18.05.2016
Dreder widząc dwóch gości w swoim gabinecie, poprosił Maartena, aby wyszedł i zaczekał. Wiedział bowiem, że wizyta kardynała Medyceusza nie oznacza nic dobrego, mógł on być posłem Patriarchy w celu wyjaśnienia próby zabójstwa Wikariusza lub jego wizyta mogła mieć cel prywatny - sprawa zabójstwa Dolores. Gonfalonierowi również nie była na rękę wizyta Medyceusza, bowiem obaj mężczyźni nie utrzymywali ze sobą kontaktu, od czasu, gdy Mikołaj - niegdyś starszy brat kardynała - zrzekł się rodowego nazwiska.
- Czemu zawdzięczam Twoją wizytę? - zapytał na powitanie Dreder
- Mam dla Ciebie cenne informacje. Byłem na zwiadzie, chciałem dorwać morderców Dolores, ale odkryłem coś więcej.
- Co takiego?
- Na polach, które rozciągają się pomiędzy dwoma wsiami - Chiantamo i Concordią - stacjonuje grupa mężczyzn.
- I co w związku z tym?
- Noszą na sobie skarlandzkie uniformy wojskowe.
Gonfalonier pobladł ze strachu, krztusząc się łykiem wina, które pił w swoim gabinecie.
- Kto to do cholery jest?
- Nie wiem, Gwardia musi to sprawdzić, najlepiej unicestwić. Jest jeszcze jedna sprawa.
- Jaka?
- Według relacji wieśniaków, ich przywódca, pasuje do rysopisu Franchettiego.
- Maarten! - wezwał swojego podwładnego Dreder, Belg natychmiast stawił się w Gabinecie.
- Posłuchaj co Jego Eminencja ma ci do powiedzenia.
Kardynał Karol Wawrzyniec ze szczegółami opowiedział o tym co usłyszał, Maarten - który zastępował rannego Maurycego Orańskiego - dokładnie wysłuchał purpurata, po czym zwrócił się do swojego dowódcy:
- Wielebny Gonfalonierze, czy ja i mój oddział mamy skontrolować te tereny?
- Owszem, ufam ci i udasz się tam. Jednak weź ze sobą wsparcie i oddział Francesco. Razem będzie was ponad 20, gdyby doszło do starcia, powinniście mieć przewagę nad tymi przebierańcami. Jeśli jednak nie wrócicie przed świtem, wezmę najlepszych kawalerzystów i udam się ze wsparciem. Wybaczcie Dostojni, obowiązki wzywają.
- Gdzie Gonfalonierze się udajesz? - wtrącił się w rozmowę Medyceusz.
- Do braci, którzy pomogli księdzu Zagłobie. Tam jest nowicjusz Antonio, znakomity medyk. Poprosiłem go o autopsję ciała Dolores.
Dreder założył płaszcz, który ubierał jako Gonfalonier. Przypominał mu on o dawnych czasach, gdy jako młody duchowny pracował w Apostolskim Mieście oraz był Prymasem Niderlandów. Był on prezentem od Króla Alberta I i jedyną pamiątką po dawnych czasach. Gdy dotarł w bramy klasztoru, przywitał się z odźwiernym, następnie wstąpił do kaplicy na krótką modlitwę. Prosił Boga o wsparcie i siły, w tym wymagającym dla niego i całej Gwardii Apostolskiej czasie. Uczynił znak krzyża i udał się do infirmerii, gdzie nowicjusz Antonio miał przeprowadzić autopsję zamordowanej Dolores.
- Szczęść Boże, Bracie Antonio. - rzekł na powitanie.
- Szczęść Boże. Już skończyłem autopsję tej biedaczki. Niech spoczywa w pokoju... - oznajmił jakby załamany zakonnik
- Piękna dziewczyna... Wielce szkoda, że skończyła tak tragicznie, zamordowana z rąk tych bestii.
- Autopsja nie wykazała nic szczególnego, ma uraz głowy - dość świeży - więc pewnie przed śmiercią została uderzona w głowę.
- To była przyczyna śmierci?
- Nie, do tego ma mnóstwo krwiaków, ale nie wyglądają jak ślady pobicia. Natomiast zginęła od kuli, strzelec musiał być naprawdę wybitny, bo trafił ją prosto w serce. Proszę, oto kula i proch, który zebrałem z ubrań denatki - odrzekł Antonio, podając Gonfalonierowi małe zawiniątko, w którym znajdowała się kula i proch strzelniczy, które zabiły Dolores.
- Dziękuje Bracie Antonio za pomoc, niech Ci Bóg błogosławi w zakonnej posłudze. Po ciało zgłoszą się ludzie Medyceusza, obiecał godnie pochować swoją dwórkę. Ja wracam do koszar, może ta kula doprowadzi nas do mordercy. Znając koneksje kardynała, nim się obejrzy będzie wisiał.
- Bracie, nie zapominajmy o chrześcijańskim miłosierdziu.
- Ja nie wydaję wyroków, ja tylko dbam o bezpieczeństwo. Z Bogiem! - pożegnał się Dreder, po czym opuścił zakon i wrócił do koszar.
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii
Liczba postów: 989
Liczba wątków: 43
Dołączył: 23.06.2016
Po wyjściu od Gonfaloniera baron zebrał żołnierzy, wyjaśnił im że może idą pojmać Franchettiego w szyku marszowym udał się za ''podsłuchiwaczem" w kierunku wskazanej okolicy. Gdy wjechali do Concordii Antoni siarczyście przeklął-
-Niech diabeł zatańcuje z tym psem.
Przy jednym z domów żołnierz poprosił aby się zatrzymać, zeskoczył z konia i wbiegł do środka.
-Matko co się tu dzieje? Jakby mór przeszedł. Ni żywego ducha. Boicie się ich? Już my im zalejemy sadła za skóre.-zawołał u progu.
Rodzinę zastał na modlitwie. Na dźwięk znajomego głosu wszyscy się ożywili. Ledwie gwardzista skończył mówić już siostry wisiały mu na szyi.
-Ach Antonio, ciężkie czasy. Rabują nas regularnie, zostawiają tylko tyle abyśmy wyżyli. Ojciec próbował bronić to go tak zbili że mało ducha nie wyzionął. Tydzień przeleżał w łóżku. Jak za starych czasów.
-Koniec z tym. Razem z Gonfaloniere i naszym komendantem przywrócimy tu porządek.- zapewnił gorąco przejęty chłopak.-No, czas na mnie.-dodał po chwili i ukląkł przed matką która go pobłogosławiła i wrócił do oddział. Odjeżdżając w oddali zobaczył wracającego z pola ojca.
Gdy dojechali do lasu gdzie zbóje mieli mieć kryjówkę ściemniało się już. Przy trakcie dowódca kazał uwiązać konie do drzew i zasadzić się na przejeżdżających tędy bandytów. Po pół godziny ujrzeli pięciu jeźdźców eskortujących wóz wypełniony żywnością. Na komendę momentalnie wszyscy żołnierze wyskoczyli na trakt i rzucili się na przestępców. Ci nie zdążyli nawet krzyknąć zanim leżeli skrępowani i rozebrani. Cześć żołnierzy przebrała się w skarlandzkie mundury, a inni ukryli się w wozie. Pozostali skradali się wzdłuż drogi. Przewodnikiem był najbardziej rozmowny oprych- Skarlandczyk z pochodzenia. gdy dojechali do bramy bazy szajki Maarten i przewodnik ruszyli przodem aby porozmawiać ze strażami.
-Witaj Juan- odezwał się zdrajca bandy.
-Dobry wieczór przyjacielu, a ten obok ciebie to kto? chyba go nie znam_odpowiedział wąsaty strażnik.
-Gianlorenzo trochę sobie popił- odpowiedział Hernan (tak miał na imię przewodnik)
w tym czasie pięciu żołnierzy rozproszył się w lesie aby złapać ewentualnych uciekinierów.
Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie wóz wjechał za bramę, wyskoczyli z niego gwardziści, zaczęła się wymiana ognia. Po chwili do forteczki wpadła reszta palatyńczyków. Zaskoczeni wartownicy natychmiast padli pod strzałami i ciosami szpad stróżów prawa. Tylko jeden się poddał. Oddział ruszył na główny budynek i po krótkim oporze wziął do niewoli dopiero zbudzonych bandytów, Niestety Franchettiego, ani dworek tam nie było. Jakże rozważnym było zostawienie czujek na zewnątrz gdyż herszt skorzystał z wycieczki czyli przejścia podziemnego kończącego się za murami. Wychodzących bandziorów zauważył jeden z żołnierzy i wypalił z pistoletu żeby wezwać towarzyszy na pomoc. Tym czasem bandyta próbował się zasłaniać zakładniczkami myśląc że strzał był wymierzony w niego. Przerażone dziewczyny nie stawiały oporu. Franchetti usłyszawszy kroki z tyłu obrócił się i wtedy ten który go odkrył strzelił do niego raniąc go w udo. Dworki były uratowane a szajka w drodze do więzienia.
Maurycy Wilhelm Jerzy książę kardynał Orański-Nassau
Arcybiskup Jerozolimy
Doża Wenecji
Liczba postów: 2687
Liczba wątków: 254
Dołączył: 18.05.2016
Jeden z gwardzistów Maartena szybo przybył na koniu do Gonfaloniera, aby poinformować go o złapaniu Franchettiego i jego szajki. Ucieszony Mikołaj poinformował o tym swojego przyjaciela Francesca, wraz z którym, w asyście Maartena ruszyli na spotkanie jego oddziału. Gdy dotarli na mieście, oddział, któremu pierwotnie dowodził Orański, a obecnie przejął jego obowiązki Belg Maarten, znajdował się w połowie lasu.
- Dobra robota Panowie. - pochwalił swoich podwładnych Dreder. - wkrótce sprawiedliwość ich osądzi. Wracajmy do koszar.
Co chwilę dało słyszeć się przekleństwa Franchettiego, czy to pod adresem gwardzistów, czy pod adresem Gonfaloniera i Patriarchy. Mikołaj postanowił się mu dobrze przyjrzeć.
- Mój Boże, jego twarz budzi odrazę. - pomyślał, przyglądając się ranom Franchettiego. Plotki mówiły, że niegdyś był jednym z dowódców Gwardii Palatyńskiej - stąd jego znakomite wyszkolenie oraz dostęp do broni, która zarezerwowana jest dla wojsk patriarszych. - Na pewno ma talent przywódczy, ciekawe kiedy służył w Gwardii? - rozmyślał dalej Dreder.
Słońce było już w najwyższym punkcie na niebie, upał mocno dawał się we znaki. Niektórzy z gwardzistów wyglądali na mocno wyczerpanych - walką, długą wędrówką, pełnym uzbrojeniem, a do tego jeszcze upał, który pomimo osłony lasu, był nieznośny. Nagle wędrówkę gwardzistów przerwał strzał, który trafił w ramię Francesco. Ten spadł z konia, który spłoszony popędził w głąb lasu.
- Szyk obronny! - wydał komendę Gonfalonier - to prawdopodobnie próba odbicia tej szajki.
Nagle rozległ się drugi strzał, którzy na wylot przeszył klatkę piersiową Maartena. Belg runął na ziemię i nie ruszał się:
- Chyba nie żyje, Wielebny Gonfalonierze. - wykrzyczał jeden z jego podwładnych.
- Weź go gdzieś na bok i zajmij się nim, może przeżyje. Ja przejmuję dowodzenie nad jego oddziałem. - wydał komendę Dreder, który nie ukrywał załamania stratą dwóch dowódców - Orańskiego i Maartena.
Nagle ich oczom ukazał się tuzin silnych, męskich sylwetek. Były to na tyle ogromne sylwetki, że wywoływały przerażenie u zwykłego jezuity. Gwardia Palatyńska uformowała szczelny szyk obronny, który zabezpieczali z tyłu kawalerzyści na koniach. Kilku z nich zabezpieczało również wóz, w którym znajdowały się odzyskane łupy oraz drugi wóz, gdzie przebywał Franchetti ze swoją szajką.
- Oddajcie nam zakładników, albo zginiecie! - wykrzyczał jeden z bandziorów.
- W imię Patriarchy i dla bezpieczeństwa Stolicy Pańskiej, zginiecie. - odrzekł im Gonfalonier.
- Strzał. - wydał komendę ten sam bandzior, po czym rozległ się huk ich pistoletów, który trafił w dwóch żołnierzy i konia Gonfaloniera, który padł.
Nim oszołomiona Gwardia zdołała sięgnąć po swoją broń, przycisnęli ich bandziory Franchettiego. Wszyscy z nich dysponowali solidnym - choć mającym swoje lata - skarlandzkim orężem, który swoim wykonaniem zdecydowanie przewyższał broń, którą walczyli rotryjczycy. I tak młody gwardzista, Pietro, syn średniozamożnego kupca z Miasta Apostolskiego, stracił rękę i został wzięty jako zakładnik. Podobnie było z drugim młodym, niedoświadczonym, gwardzistą, który był zszokowany tą sytuacją i raniony w szyję sztyletem, wykrwawił się.
- Cholera jasna, cztery ofiary! - wykrzyczał do swoich podwładnych Dreder - Broń! Strzał! - jednak żaden z gwardzistów nie oddał celnego strzału w stronę bandziorów. - Jeszcze raz! - wydał komendę Gonfalonier, lecz podobnie jak za pierwszym - tak i drugi strzał gwardzistów był niecelny. Bandziory Franchettiego odpowiedziały na to mocnym uderzeniem, gdzie śmiertelnie ranili kolejnych dwóch gwardzistów. Sytuacja była trudna, żołnierze Dredera w teorii mieli opcję odwrotu, ale wiązało się to z pozostawieniem odzyskanych łupów oraz uwolnieniem Franchettiego. Natomiast w walce mieli marne szanse, bowiem ich rywale posiadali wysokie umiejętności w walce wręcz oraz w strzelectwie.
- Podejmiemy jeszcze jedną próbę! Rozkaz do ataku - zabrzmiał głos Gonfaloniera, który sam oddał celny strzał. Ranił jednego z bandytów, który padł na ziemię w bezruchu. Spotkało się to z kontrą szajki, która znów oddała celne strzały, jeden z nich zniszczył koło wozu, wiozącego herszta bandy. Jeden z bandziorów zakradł się za plecy Mikołaja, wziął zamach i czymś twardym uderz....
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii
Liczba postów: 891
Liczba wątków: 148
Dołączył: 11.12.2015
![[Obrazek: FantasyCities74381.jpg]](http://t.wallpaperweb.org/wallpaper/darkart/1680x1050/FantasyCities74381.jpg)
Jego Eminencja oddając sprawę w ręce Gonfaloniera udał się prędkiem do Pałacu Laterańskiego, coby szybciej u inkwizytorów akt skazania na śmierć dla bandy zbirów otrzymać. Znajomości, które utrzymywał z niektórymi inkwizytorami pochodziły z czasów kiedy Wielkim Inkwizytorem był jego zmarły syn, Paolo. Kiedy kardynał załatwił odpowiednie dokumenty u infułata Bersoniego wsiadł na konia i udał się w stronę najbardziej zniszczonej dzielnicy Rotrii - Ambrii, gdzie swe mieszkania mieli najlepsi i najbardziej widowiskowi kaci rotryjscy. Trzymając w dłoni rulon dokumentów Medyceusz wsiadł ubrany w czerwoną sutannę na konia. Poprawił płaszcz i wraz z wiatrem sunął przed siebie, ponownie mijając Ekscelencję Wielkiego Inkwizytora ukłonił mu się z szyderczym uśmiechem. Wiedział doskonale, że Sieniawski nienawidzi wydawania wyroków bez rozprawy sądowej, a już w ogóle bez przesłuchania świadków. Eminencja czekał tylko na kolejny papier wzywający do wyjaśnień z Pałacu Inkwizytorów, coby go spalić w kominku.
Medyceusz minął okropny kościół św. Jana Chrzciciela, zniszczony strasznie przez armadierę skarlandzką. Co do Skarlandu... wiedział, że musi odwiedzić Gonfaloniera by przekazać informację o strojach szajki Franchettiego. Odkrywając swoje stare tunele kontaktowe z żołnierzami oraz szlachcicami wywiedział się, że jedyne stroje grenadierów zachowały się pod Palestriną... i dokładnie kilka miesięcy temu ktoś włamał się do magazynu broni i strojów, ukradł kilkanaście paradnych surdutów grenadierów, kilkanaście strzelb oraz małych bomb prochowych. Ponadto zginęła jedna haubnica oraz karabin Puckle'a, co niepokoiło kardynała najbardziej. Przeklinał siebie, że nie zajął się sprawą od razu, a zlał sprawę zapominając o niej - do czasu. Bardziej niepokojące były stroje piechoty skarlandzkiej, które nigdzie nie były dostępne. Ostatecznością musiał być albo kontakt z skarlandzkimi przemytnikami... albo fakt, że rozbójnicy należeli do wojsk skarlandzkich w czasie najazdu na Rotrię. I to musiał pilnie sprawdzić. Myśląc o wszystkim dotarł do domu Alvarezo, najlepszego kata w okolicy. Wydał mu dokument od inkwizycji oraz zapłacił za efektowną śmierć bandy Franchettiego na Piazza Navona. I pojechał do Koszar.
Kardynał wszedł do koszar i nie zastał nikogo prócz dwóch wartowników. Pomyślał... kto czuwa nad bezpieczeństwem Rotrii? Tych dwóch patałachów? Wywiedział się tylko, że wielebny Dreder wraz z przybocznikami pojechał do Concordii schwytać bandę Franchiettiego. Medyceusz wiedział co to oznacza... czym szybciej więc dojechał do Pałacu Medyceuszów. Tam przebrał sutannę na purpurowy strój, którego używał jako Król Skarlandu, wziął pod siebie 20 najlepszych kirasjerów i pojechał w stronę Concordii. Tam było już za późno...
Franchetti musiał słyszeć tętent końskich kopyt i wraz z zbirami uciekł jak najdalej. Kardynał znalazł tylko poobijanych i pozabijanych żołnierzy. Widok przerażający dla każdego. Wśród zgliszczy nadłamanych gałęzi w lasku poświęconemu Amorowi znalazł rannego księdza Dreder, który nieprzytomny leżał na kamieni. Z głowy jego z dwóch stron ciekła krew. Znalazł też przybocznego Michaela, karabiniera Antonio i pikiniera Stefano. Ci byli najbardziej żywi ze wszystkich żywych i nieżywych. Wkrótce też dojechały dwie skarlandzkie karoce, które zabrały rannych prosto do Infirmerii Głównej imienia Bambino Gesu w Apostolskim Mieście, pod opiekę najlepszych rotryjskich doktorów. Zmarłych zaś żołnierze zakopali, a kardynał Medyceusz ubrawszy stułę oddał im ostatnie hołdy i przeprowadził ich na drugi świat. Kirasjerzy zaś wykonali drewniane krzyże i w miejscu ich pochowania pozostawili. Tak więc do Apostolskiego Miasta pojechała kolumnada dwóch karoc oraz 8 kirasjerów osłaniających je. Medyceusz zaś pozostał w poszukiwaniu poszlak. Niczego nie znalazł... Odjechał więc do swojego pałacu, chcąc udać się do Inkwizytora Hieronima Sienawskiego zapytać o radę.
Jego Wielkoksiążeca i Arcykatolicka Wysokość Trup,
prof. net. Karol II Wawrzyniec kardynał de Medici i Zep
w historii: Patriarcha Leon III, król Skarlandu, Rotrii, Niderlandów, Estelli,
Wielki Książę Toskanii, książę Surmenii, RONu, margrabia Bialenii.
Obecnie: truchło w grobowej tumbie.
Czasem lepiej dopełnić aktu wiecznej śmierci, niż wiecznie umierać.
Liczba postów: 989
Liczba wątków: 43
Dołączył: 23.06.2016
Orański był już zupełnie zdrowy i zaczął się interesować jak się sprawy mają. Dowiedział się że jego oddział jak wyjechał tak więcej nie wrócił, tak samo Gonfalonier.
-Niech to wszyscy diabli!-zaklął- kto jest w zamku?
-Zostały trzy kompanie. Dwie poszły z z księdzem Mikołajem. Reszta w mieście albo na służbie wartowniczej przy urzędach- odpowiedział pewien porucznik
-Wymarsz!-zakomenderował książę
- Nie ma rozkazu- zaoponowali oficerowie.
-Wymarsz łamagi!- wrzasnął ktoś zza pleców. Był to pułkownik palatyńczyków.
Posłano także do innych jednostek gwardii. Szwajcarzy mieli wolne dwie kompanie, a szlacheccy patrolowali miasto więc przysłali tylko szwadron.
Pod nieobecność innych oficerów dowództwo otrzymał Orański.
Oddział ruszył w szyku marszowym i udał się w kierunku gdzie mieli pójść zaginieni. Gdy gwardziści maszerowali przez miasto zrobiła się atmosfera jakby maszerowali na jaką wojnę. Ludzie wiwatowali a kobiety wręczały kwiaty. Mieszkańcy mówili że skoro teraz na bandytów idzie taka siła to na pewno się nie ostaną. Tylko chyba sami żołnierze nie podzielali tego entuzjazmu. Wszyscy spodziewali się najgorszego i zachodzili w głowę co to za ludzie którzy prawdopodobnie znieśli w pył dwie kompanie elitarnego wojska.
Gdy batalion był już sporo za miastem natknął się na wozy wypełnione rannymi. Tu wszystko się wyjaśniło. Wojacy poprzysięgli zemstę. Pan Maurycy o mało nie spadł z konia gdy dowiedział się że jego belgijski przyjaciel nie żyje. Kiedy wyprawa dotarła na skraj lasu gdzie doszło do zasadzki. Tam padła komenda: Tyraliera i przeczesać las. Szyk został uformowany i przystąpiono do obławy. Po pewnym czasie do żołnierzy podszedł miejscowy wyrostek i poinformował że przestępcy uciekli zaraz po zasadzce w kierunku Toskanii> wobec takiego rozwoju wypadków książę zamierzał początkowo odesłać piechotę z powrotem do miasta, ale św. Sebastian nie dopuścił. Nagle Pan starosta uzmysłowił sobie że tamten chłopak to może być jeden z nich podesłany dla zmylenia pogoni i kazał piechocie dalej przeszukiwać okolice a także posłał do Apostolskiego Miasta aby przydzielono mu resztę kawalerii w celu wzmożenia pościgu. Nie było to jednak potrzebne.
Książę dobrze wyczuł zamiary wroga. Zbiegowie ukrywali się w pewnej zaprzyjaźnionej wiosce do której dotarły dwa plutony szwajcarskie. W czasie przeszukania spotkali się oni z protestami wieśniaków jak w każdej wiosce, ale te były wyjątkowo ostre co wzbudziło podejrzenia żołnierzy. W czasie przeszukania jednej ze stodół natrafiono na schowek w którym chował się sam Franchetti. Nieszczęsna dwójka żołnierzy została natychmiast obezwładniona i zarżnięta. Ich brak towarzysze spostrzegli dopiero odchodząc Ruszyli od ponownego przeszukania grożąc że spalą wioskę. Wtedy rozległy się strzały. Szwajcarzy odpowiedzieli ogniem Dowódca wysłał gońca z prośbą o wsparcie, a następnie rozkazał otoczyć wieś. Nie było to takie łatwe pod ostrzałem. Pięciu ludzi padło trafionych Obława przerodziła się w regularną bitwę. Na szczęście w sąsiedniej wsi przebywał oddział palatyński.który na dźwięk wytrzałów przybiegł z pomocą. To przechyliło szalę zwycięstwa na korzyść gwardii ponieważ kule już tak się nie imały opancerzonych palatyńczyków, a co najważniejsze ci mieli ze sobą po torbie granatów ponieważ według koncepcji pana Maurycego który stworzył tą gwardię w czasie wojny oni mieli być ciężką piechotą szturmową. Dom po domu bandyci byli wykurzani albo zabijani za pomocą podkładanego ognia albo granatów wyłapano prawie wszystkich w tym samego Franchettiego. Prawie wszystkich ponieważ uciekł człowiek będący prawą ręką Franchettiego prowadząc ze sobą Annę Marię. Brakowało takrze trzech zwykłych zbirów.
Maurycy Wilhelm Jerzy książę kardynał Orański-Nassau
Arcybiskup Jerozolimy
Doża Wenecji
Liczba postów: 2687
Liczba wątków: 254
Dołączył: 18.05.2016
- Mój Boże, jak boli, aaaa! - rozległ się głos Gonfaloniera - gdzie jestem?
- Dowódco, jesteś w szpitalu. - oznajmił Antonio, który czuwał przy łóżku Mikołaja - znalazł cię kardynał Medyceusz i wraz ze swoimi osobistymi gwardzistami dostarczył do tej infirmerii.
- Jaki kardynał Medyceusz? Jacy gwardziści?
- Kardynał Karol Wawrzyniec, któremu szajka Franchettiego zabiła dwórkę, Dolores. Nie pamięta Gonfalonier?
- Dobry Jezu, mam lukę w pamięci. Nie wiem kim jestem.
- Nazywam się Antonio, służę od kilku lat w Gwardii Apostolskiej. Od niedawna pozostaję pod Waszymi rozkazami.
- Nie znam cię. Pomocy! - wykrzyczał Dreder, który był mocno poobijany, miał liczne rany na głowie i ślady po sztylecie. Medycy, którzy pracują w szpitalu Bambino Gęsi udzielili mu pomocy, a rany odkazili najlepszymi ziołami, które mieli przy sobie. Nikt jednak nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Dreder stracił pamięć.
- Wszystko w porządku? - po komnacie infirmerii rozległ się spokojny głos medyka, który opiekuje sie Gonfalonierem, Ferdynanda.
- Nic nie jest w porządku. - odpowiedział wydając jęk z bólu jezuita. - nie wiem gdzie jestem, kim jestem, kim jesteście. Nic nie wiem. A moja głowa... Zaraz wybuchnie.
- Spokojnie Wielebny. Zaraz zmienimy ci opatrunki. Kilka dni i będziecie się lepiej czuli. Gorzej tylko...
- ...z pamięcią?! - przerwał medykowi Antonio.
- Dokładnie tak, być może nigdy jej nie odzyska. Pozostaje tylko czekać.
- Dobry Boze... - odrzekł załamany Dreder.
Wtenczas do komnaty w której do zdrowia powracał Mikołaj, wkroczył Kardynał Medyceusz. Gdyby był w obcym miejscu, nikt by go nie poznał, bowiem jego świeckie ubranie nie wskazywałoby na wysoką pozycję w Kościele.
- Mikołaju, co z tobą? - powiedział na powitanie - Czy wyjdzie z tego?
- Bóg jeden wie. - skwitował tylko medyk Ferdynand - musimy się modlić. Na szczęście jego rany są nie groźne. Raz - ochronił go pancerz, dwa - sylwetka godna najlepsze żołnierzy sprawia, że jego organizm jest silny, trzy - Opatrzność nad nim czuwała.
- Kto to jest? - zapytał Dreder
- Wielebny, nie poznajesz mnie?
- Gonfaloniere nic nie pamięta, Wasza Eminencjo - oznajmił Antonio
- Matko Przenajświętsza, jak to?
- Prawdopodobnie uraz głowy przyczynił się do zaniku pamięci. Nie potrafimy mu pomóc. - odpowiedział Ferdynand po czym wrócił do pozostałych chorych. Szybkim krokiem za nim ruszył Medyceusz.
- Medyku, co zrobić, żeby wróciła mu pamięć?
- Nie wiem, medycyna jest bezradna. Można tylko próbować, na przykład rozmawiać z nim. Może potrzebuje jakiegoś bodźca, wrażliwego wspomnienia, które przywróci mu pamięć? Na prawdę nie potrafię pomóc, przykro mi, Eminencjo.
Kardynał pożegnał się z medykiem, po czym wrócił do swojej posiadłości, aby pomodlić się za powrót do zdrowia Gonfaloniera
|