Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Tajemnica Wielkiego Bractwa
#11
(15.03.2020, 19:03:29)Pius Leon II napisał(a):
(14.03.2020, 18:13:45)Janusz Zabieraj napisał(a):
Janusz Zabieraj długo nie mógł w swojej Wenecji znaleźć śladów niebezpieczeństwa. Jedynie niepokoił go ten symbol wymalowany na murach swojej plebani. Kazał go zamalować i tyle. Niemniej w sobotę wieczorem jak szedł do kościoła św. Barnaby na czuwanie modlitewne z młodzieżą spotkała go nie przyjemna sytuacja. Wenecki proboszcz został uderzony w głowę kamieniem. Na szczęście uderzenie spowodowało tylko zamroczenie i nieduże krwawienie. Oszołomionego księdza opatszyli przechodnie i mógł iść dalej. Zanim to zrobił to spojrzał na kamień którym dostał w głowe. Obwiniety był w papier z napisem "śmierść klechom"... Poroboszcz postanowił modlić sie za tych prześladowców na wieczornm czuwaniu na które szedł.

Następnego poranka, x. Janusz, wybrał się na spacer po okolicy, na który zabrał swojego psiego przyjaciela - Bruna. Gdy mijał kolejne domy, życzliwi ludzie witali się z nim a Zabieraj chętnie zatrzymywał się na krótką pogawędkę. Kapłan podążał dalej, rozkoszując się pięknem tego wiosennego poranka. Chwilę później, znalazł się na skraju pobliskiego lasu - postanowił tam wejść, aby podziwiać piękno przyrody. Po kilkuset metrach, w niewielkiej dolince, na brzegu rzeki dostrzegł coś dziwnego, coś co jego oczy ujrzały po raz pierwszy:

[Obrazek: img_0158.png]
Gdy podszedł bliżej, na okolicznych drzewach dostrzegł też symbol, który był namalowany na drzwiach do plebani. Janusz szybko połączył fakty.  Stwierdził, że za ten "ołtarzyk" oraz malowidła na plebani, muszą być odpowiedzialne te same osoby. Po chwili Bruno zaczął głośno warczeć i szczekać. Zabieraj obejrzał się za siebie i zauważył dwóch mężczyzn. Obaj byli bardzo rośli, mieli długie i gęste krucze włosy, a ich oczy były nienaturalnie przekrwione. Dodatkowo w ręku trzymali papierosy, których odór był tak mocny i niecodzienny, że mogło zakręcić się w głowie. Janusz nigdy nie spotkał się z takim gatunkiem papierosów. Po chwili, jeden z mężczyzn rzekł do drugiego: Giacomo, spójrz! To nasz nowy klecha. Tfu! - obaj w jednakowym czasie splunęli na ziemię - Zginiesz klecho. Już nie żyjesz! Janusz był niezwykle przerażony, gdy dostrzegł jak mężczyźni wyciągają noże i biegiem ruszyli w jego stronę. Zaczął szybko uciekać, lecz Bruno - którego właścicielem był ledwie od kilku dni - nie był mu posłuszny. Głośno szczekał, a po chwili rzucił się na jednego z okultystów. W sekundzie powalił go na łopatki, a drugi z okultystów nie mógł go oddzielić od swojego kolegi. Gdy udało im się odrzucić Bruna...

A - Giacomo rzekł do Janusza: Klecho, albo przyłączysz się do nas, albo użyjemy krew twoją i twojego kundla do rytuału...
B - Janusz stwierdził, że z tą dwójką nie ma żartów i pośpiesznie zaczął uciekać, lecz sutanna, którą miał na sobie spowalniała go i po chwili został pojmany przez okultystów.
C - Nieopodal dało się słyszeć patrol lokalnej żandarmerii, której głośne rozmowy wystraszyły dwójkę grożącą Zabierajowi...
(Proszę o kontynuację historii, wybierając jedną z opcji: A, B lub C)


Nieopodal dało się słyszeć patrol lokalnej żandarmerii, której głośne rozmowy wystraszyły dwójkę grożącą Zabierajowi... Proboszcz odetchnoł z ulgą i pobiegł w stronę żandarmów.
-Widzieliście tych smyków? - zakrzyknął do nich. -Prawie mnie wykończyli. Gońcie ich.
Żandarmi wiedzieli że ksiądz nie żartuje bo poznali go już trochę w trakcie posługi. Wiedzieli że Zabieraj to uczciwy gość. Rzucili się biegiem za bandytami. Wenecki proboszcz przytulił swojego Bruna ktory polizał go po dłoni.
-Dobry piesek. Uratowałeś mi brachu życie. - ksiądz głaskał kudłaty łeb i rozmyślał o tych niebezpiecznych czasach.
Odpowiedz

#12
Nie jestem duchownym. Musiał mnie Pan z kimś pomylić - przebąknął cicho swojemu rozmówcy. Doprawdy? - rzekł Alfredo - rozmawiałem z karczmarzem mieszkającym tuż obok, zaręczał, że widział kwaterującego się w tejże kamienicy księdza, tylko Pan ma tam swój pokój, reszta kamienicy stoi pusta...

Oboje mierzyli się wzrokiem, próbując wzajemnie odgadnąć swoje intencje. Gdzie się Pan wybiera, może Pana podwieźć? - powiedział Alfredo, wskazując palcem na nadjeżdżającą z uliczki Lancię Augusta. Stanisław już wiedział, co się święci, mrugnął okiem do adiutanta Hansa, po czym ten wyciągnął spod płaszcza pistolet. Strzelić już nie zdążył. Uprzedziły go strzały z pobliskiego samochodu, Eichenblatt dostał w nogę, upadł na ziemię, jęcząc niemiłosiernie z bólu. Ten jakże zawsze twardy jegomość, w chwili bólu wydawał z siebie rozczulające dźwięki. Z samochodu wysiadło dwóch mężczyzn, którzy wysyczeli do Stanisława: Panie Stanisławie, Pan się nie boi, podwieziemy, po czym wciągnęli go do samochodu. Stanisław zdążył jeszcze krzyknąć do adiutanta: Wiem co robię, powiadom sekretarza stanu. Drzwi trzasnęły, Lancia szybko zniknęła w labiryncie miejskich uliczek. 

Na ulicy został tylko Hans, leżący na ulicy z broczącą raną w nodze. Z pobliskiej karczmy wybiegł karczmarz, który całe zdarzenie obserwował zza firanki swojego lokalu. Ja Pana najmocniej przepraszam, oni mi grozili, musiałem im powiedzieć, inaczej puściliby mi z dymem mój szynk, a to ino mój jedyny dobytek - rzekł, wyraźnie panikując na widok zakrwawionej ulicy. Nie czas na tłumaczenia, opatrz mnie prędko - po czym karczmarz wziął na ręce Hansa i wyniósł do karczmy...
[Obrazek: 5tcreVe.png]
[-] 1 użytkownik polubienia ten post.
  • Stanisław Wieniawa
Odpowiedz

#13
(16.03.2020, 12:32:50)Stanisław Dmowski napisał(a): Nie jestem duchownym. Musiał mnie Pan z kimś pomylić - przebąknął cicho swojemu rozmówcy. Doprawdy? - rzekł Alfredo - rozmawiałem z karczmarzem mieszkającym tuż obok, zaręczał, że widział kwaterującego się w tejże kamienicy księdza, tylko Pan ma tam swój pokój, reszta kamienicy stoi pusta...

Oboje mierzyli się wzrokiem, próbując wzajemnie odgadnąć swoje intencje. Gdzie się Pan wybiera, może Pana podwieźć? - powiedział Alfredo, wskazując palcem na nadjeżdżającą z uliczki Lancię Augusta. Stanisław już wiedział, co się święci, mrugnął okiem do adiutanta Hansa, po czym ten wyciągnął spod płaszcza pistolet. Strzelić już nie zdążył. Uprzedziły go strzały z pobliskiego samochodu, Eichenblatt dostał w nogę, upadł na ziemię, jęcząc niemiłosiernie z bólu. Ten jakże zawsze twardy jegomość, w chwili bólu wydawał z siebie rozczulające dźwięki. Z samochodu wysiadło dwóch mężczyzn, którzy wysyczeli do Stanisława: Panie Stanisławie, Pan się nie boi, podwieziemy, po czym wciągnęli go do samochodu. Stanisław zdążył jeszcze krzyknąć do adiutanta: Wiem co robię, powiadom sekretarza stanu. Drzwi trzasnęły, Lancia szybko zniknęła w labiryncie miejskich uliczek. 

Na ulicy został tylko Hans, leżący na ulicy z broczącą raną w nodze. Z pobliskiej karczmy wybiegł karczmarz, który całe zdarzenie obserwował zza firanki swojego lokalu. Ja Pana najmocniej przepraszam, oni mi grozili, musiałem im powiedzieć, inaczej puściliby mi z dymem mój szynk, a to ino mój jedyny dobytek - rzekł, wyraźnie panikując na widok zakrwawionej ulicy. Nie czas na tłumaczenia, opatrz mnie prędko - po czym karczmarz wziął na ręce Hansa i wyniósł do karczmy...


Gdy samochód dotarł do celu, Stanisław ujrzał widok, którego nie chciał widzieć. Swoimi oczami dokładnie analizował miejsce w którym się znalazł. Chociażby chciał znaleźć ewentualną drogę ucieczki. Niestety, ciężko było wytypować szlak, którym mógłby się ewakuować. Wszak po lewej stronie miał ogromne jezioro, a przecież nie potrafi pływać. A nawet jeśli by potrafił - płynąc wpław przez tak ogromny akwen, jest to niezwykle niebezpieczne. Po prawej zaś stronie widział ogromny las, który również nie nadaje się do ewakuacji.

Gdy Stanisław wraz z grupą Alfredo wszedł do obskurnej szopy, stojącej przy brzegu jeziora, jeden z towarzyszy Alfreda zająć się rozpaleniem lampy naftowej.  Po chwili grupa mężczyzn posadziła go na krześle stojącym na środku szopy i przywiązała do niego. Posiedzisz sobie tutaj, może przypomnisz sobie o swoim stanie. - rzucił krótko Alfredo do Stanisława, po czym wraz ze swoimi towarzyszami usiadł do stojącego w kącie stolika. Mężczyźni grali w karty, pijąc przy tym niewyobrażalne dla Stanisława ilości alkoholu. Po tej kilkugodzinnej libacji, Alfredo i jego towarzysze zasnęli - niezwykle mocnym snem, wzmocnionym przez wódę. Dmowski postanowił wykorzystać ich sen i próbował się uwolnić. Na szczęście - nie był związany zbyt mocno i po kilku minutach walki z węzłem - jego dłonie były już wolne. W maksymalnej ciszy i niezwykłej ostrożności, Stanisław odwiązał swoje łydki, które przywiązane były do nóg krzesła.

Gdy był już wolny, próbował znaleźć idealne rozwiązanie...

A - Zauważył, że jednemu z towarzyszy Alfreda wypadła broń, postanowił ją wziąć do rąk i...
B - Po cichu opuścił szopę i leżącą w pobliskich zaroślach skrzynią zablokował drzwi budynku. Wsiadł do Lancii, którą udało mu się uruchomić...
C - Po chwili rozmyślania nad sposobem ucieczki, Stanisław usłyszał nadjeżdżający automobil. Po unieruchomieniu jego silnika, usłyszał wysiadających z niego mężczyzn, którzy...
Odpowiedz

#14
Po cichu opuścił szopę i leżącą w pobliskich zaroślach skrzynią zablokował drzwi budynku. Wsiadł do Lancii, którą udało mu się uruchomić i energicznie uderzył w gaz. Auto momentalnie ruszyło, zostawiając za sobą tylko tumany kurzu. Stanisław raz po raz oglądał się w lusterko, czy nie ma za sobą pościgu. Wprawdzie zabarykadował drzwi, lecz spróchniała skrzynka blokująca wyjście była czystą prowizorką. Przez okno dało się widzieć ciągnące się pola i gaje cyprysowe oraz małe chatki mieszkających tu wieśniaków. Stanisław zdał sobie sprawę, że właściwie nie wie, dokąd jedzie. Postanowił skręcić i dojechać do widzianej z daleka wioski. Powiedzieć "wioska" to za dużo powiedzieć, raptem kilka domków stojących tuż obok siebie otoczonych przez pastwiska i warzywne poletka. Ksiądz wysiadł z automobilu i pośpieszył do drzwi. Obserwował spojrzenia miejscowych, które bacznie śledziły każdy jego ruch i próbowały odgadnąć, kto raczył przerwać ciszę w tym przysiółku. Drzwi otworzył mu mężczyzna, rysy jego twarzy świadczyły o tym, że z pewnością wielu przybyszom wrota swego domostwa otwierał. Policzki jego przeorane niczym pługiem, lecz oczy, te oczy miały w sobie blask, zwiastun życia. Przepraszam, dobry człowieku, jestem księdzem, czy wiesz może jak dojechać do Rotrii. Zgubiłem się - rzekł Stanisław, na to odpowiedział mu czym prędzej: Księże, daleko, daleko na południe, niechże się pleban u nas schroni. Chata w środku była równie uboga co na zewnątrz, kilka odrapanych szafek, stolik a obok drewniane zydelki. Wszędzie biegały małe dzieci, wrzeszcząc i śmiejąc się radośnie. Przy piecu krzątała się kobieta, zapewne ichże rodzicielka, mieszając jakieś mazie w garnkach. Stanisław cały dzień przegadał, rozmawiając z ciekawym swego przybysza wieśniakiem, dowiedział się, że nazywa się on Alberto i jest miejscowym drwalem. Domownicy nie pozwolili odejść księdzu i musiał on zostać na noc, zakwaterowany do skromnej izby wraz z kilkoma dziećmi. Nazajutrz otrzymał od Alberto wskazówki co do drogi i wyruszył w podróż...

Praktycznie cały dzień upłynął na jeździe, ale w końcu duchownemu ukazały się kościelne iglice, wskazujące, że cel jest blisko. Zmierzchało już, a mimo to czarna Lancia niestrudzenie pędziła, przemierzając kręte i wąskie uliczki miejskie. W końcu mógł zwolnić, sylwetka budynku Sekretariatu Stanu była w zasięgu jego wzroku. Wysiadł i popędził przez schody. Nie wiedział, że jego adiutant, Eichenblatt dotarł tam szybciej, niż Stanisławowi się to wydawało...
[Obrazek: 5tcreVe.png]
Odpowiedz

#15
(17.03.2020, 10:55:27)Stanisław Dmowski napisał(a): Po cichu opuścił szopę i leżącą w pobliskich zaroślach skrzynią zablokował drzwi budynku. Wsiadł do Lancii, którą udało mu się uruchomić i energicznie uderzył w gaz. Auto momentalnie ruszyło, zostawiając za sobą tylko tumany kurzu. Stanisław raz po raz oglądał się w lusterko, czy nie ma za sobą pościgu. Wprawdzie zabarykadował drzwi, lecz spróchniała skrzynka blokująca wyjście była czystą prowizorką. Przez okno dało się widzieć ciągnące się pola i gaje cyprysowe oraz małe chatki mieszkających tu wieśniaków. Stanisław zdał sobie sprawę, że właściwie nie wie, dokąd jedzie. Postanowił skręcić i dojechać do widzianej z daleka wioski. Powiedzieć "wioska" to za dużo powiedzieć, raptem kilka domków stojących tuż obok siebie otoczonych przez pastwiska i warzywne poletka. Ksiądz wysiadł z automobilu i pośpieszył do drzwi. Obserwował spojrzenia miejscowych, które bacznie śledziły każdy jego ruch i próbowały odgadnąć, kto raczył przerwać ciszę w tym przysiółku. Drzwi otworzył mu mężczyzna, rysy jego twarzy świadczyły o tym, że z pewnością wielu przybyszom wrota swego domostwa otwierał. Policzki jego przeorane niczym pługiem, lecz oczy, te oczy miały w sobie blask, zwiastun życia. Przepraszam, dobry człowieku, jestem księdzem, czy wiesz może jak dojechać do Rotrii. Zgubiłem się - rzekł Stanisław, na to odpowiedział mu czym prędzej: Księże, daleko, daleko na południe, niechże się pleban u nas schroni. Chata w środku była równie uboga co na zewnątrz, kilka odrapanych szafek, stolik a obok drewniane zydelki. Wszędzie biegały małe dzieci, wrzeszcząc i śmiejąc się radośnie. Przy piecu krzątała się kobieta, zapewne ichże rodzicielka, mieszając jakieś mazie w garnkach. Stanisław cały dzień przegadał, rozmawiając z ciekawym swego przybysza wieśniakiem, dowiedział się, że nazywa się on Alberto i jest miejscowym drwalem. Domownicy nie pozwolili odejść księdzu i musiał on zostać na noc, zakwaterowany do skromnej izby wraz z kilkoma dziećmi. Nazajutrz otrzymał od Alberto wskazówki co do drogi i wyruszył w podróż...

Praktycznie cały dzień upłynął na jeździe, ale w końcu duchownemu ukazały się kościelne iglice, wskazujące, że cel jest blisko. Zmierzchało już, a mimo to czarna Lancia niestrudzenie pędziła, przemierzając kręte i wąskie uliczki miejskie. W końcu mógł zwolnić, sylwetka budynku Sekretariatu Stanu była w zasięgu jego wzroku. Wysiadł i popędził przez schody. Nie wiedział, że jego adiutant, Eichenblatt dotarł tam szybciej, niż Stanisławowi się to wydawało...

Gdy Stanisław dotarł do Pałacu Kwirynalskiego, zdążył dowiedzieć się, że został posłany za nim pościg, który miał do odszukać i zapewnić mu bezpieczeństwo. Nikt się nie spodziewał, że xiądz tak dobrze sobie poradzi i zdoła się uwolnić oprawcom. Gdy Dmowski spotkał Eichenblatta, skrupulatnie opisał mu podróż, którą przebył. Najpierw o szopie wśród nicości, potem o nocy spędzonej w chacie wielodzietnej rodziny - również pośród nicości, aż opowieść skończył na ucieczce i podróży Lancią.
- Cieszę się, że Wielebnemu nic się nie stało. - rzekł Hans do Stanisława - Może moja wiara nie jest najsilniejsza, ale cały czas modliłem się do Najświętszej Panienki, aby swoją ręką cię chroniła. Chyba wysłuchała moich modlitw.
- Również nie mogę uwierzyć, że tak to się skończyło... - nie zdołał dokończyć zdania Stanisław, gdyż w jednej chwili przerwał mu je tajemniczy gość.

A gość ten był równie tajemniczy, co i straszny. Był z nim również jego towarzysz, trzymający w ręku grubą księgę w skórzanej okładce, z wygrawerowanymi literami W.W. Stanisław próbował odczytać ten akronim, lecz za nic w świecie nie mógł go rozszyfrować. Postanowił, więc zwrócić się do tajemniczego gościa:
- Kim jesteś?
- Wraz z moim bratem jesteśmy przedstawicielami nowej religii, pełnej pokoju i miłości do bliźniego. Chcemy naszymi naukami uwolnić świat od skorumpowanego i powiązanego z mafią Kościoła Rotryjskiego oraz wrogiego im lobby teistycznego.
- Że co? - odrzekł zdziwiony Dmowski - Kim jesteście?
- Jesteśmy Świadkami Wieniawy, przekazujemy mieszkańcom Pollinu jego nauki - że można osiągnąć sukces pokojem i ciężką pracą, a nie wojną.

Stanisława zaciekawili nowi znajomi, postanowił:

A - Po krótkiej rozmowie dał się omotać naukom Świadków Wieniawy. Uwierzył, że są one prawdziwe i słuszne. Postanowił się do nich przyłączyć...
B - Przyłączyć się do Świadków Wieniawy, aby poznać tę organizację od środka i na bieżąco informować Kongregację ds. Kościoła i Duchowieństwa oraz Kongregację Świętej i Powszechnej Inkwizycji o tym nowym nurcie religijnym...
C - Zakończyć rozmowę z Braćmi Wieniawy i na własną rękę odszukać swoich porywaczy oraz ich bossów, którzy walczą z Kościołem.
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii


[Obrazek: 14101934_nicolodreder2.png?w=1100]
Odpowiedz

#16
(15.03.2020, 21:17:13)Pio Maria Cesare de Medici napisał(a):
Cytat:
[Obrazek: occult-drawing-symbol-3.png]
Tajemnica Wielkiego Bractwa



[Obrazek: the-godfather-wallpaper-unique-wallpaper...lpaper.jpg]

Muszę dogadać się z Don Vito. Władza nad dobrami ziemskimi Państwa Kościelnego jest męcząca, ale władza nad Kościołem Rotryjskim to ciekawa opcja. I ciągle można żyć w luksusie, w bezpieczeństwie za wierność familii - pomyślał Pio de Medici.

Pio wrócił więc niespokojny tej nocy do swego Pałacu Markiza na Monte Cassino. Do późnych godzin nocnych modlił się brewiarzem i rozmyślał różne scenariusze dalszych wydarzeń. Przesuwając oczy po kolejnych wersetach psalmu 91 modlił się, aby tak jak Dawidowi - choć przy nim padną setki, a u boku jego tysiące - Sekretarzowi Stanu nic się nie stało. Podczas rozważania Ewangelii o dwóch synach Zebedusza, chcących zająć miejsce po lewej i prawej stronie Mesjasza w Królestwie Niebieskim rozmyślał, jak naprawdę znienawidzonym Patriarchą - i zarazem niechcianym - jest nazwany pieszczotliwie przez rotryjczyków Il papa monarchofascista - sympatyzujący z rotryjskimi i suderlandzkimi faszystami Pius Leon II. O znajomościach Piusa Leona II z przodującym w myśli nacjonalizmie Karlem von Schwarzengrau Medyceusz wiedział już od dawna. Ważąc więc wszystkie sprawy usnął w swoim ulubienym fotelu po Cesare de Medicim.

Rano obudził go dzwonek od siostry Eugenii, nadwornej kucharki markiza. Wzywała go ona na śniadanie. Sekretarz Stanu nerwowo spojrzał na zegarek: godzina 7.30. Cholera... - pomyślał - o której ja wróciłem do domu? W kieszeni sutanny znalazł tylko kartkę ze zdjęciem pomarańczy i podpisem: C'e una soluzione: eliminare Pio Leo Secondo. Pomarańcze? - do cholery mamy tutaj mnóstwo pomarańczy - powiedział na głos Medyceusz i spojrzał na otaczający go przez okno ogród pełen cytrusów. Zmęczony, jak po ucieczce w słynną październikową noc rewolucyjną markiz zasiadł do śniadania, z niesmakiem i niechęcią wypił podwójne espresso corretto alla grappa i zjadł mizerne cornetto, przygotowane przez cukierniczkę zakonną, siostrę Adelajdę. 

Następnie wyszedł na spotkanie profesorowi de Lubac, swojemu przyjacielowi, z którym studiował biblistykę na Uniwersytecie Rotryjskim, zwanym przez Piusa Leona II - Rolniczym, ze względu na jego niechęć do przemądrzałych uczonych, którzy nie nadają się do obsiewania urbińskich poletek ubogich chłopów. Pius zaprosił uczonego do klasztornego ogrodu, gdzie mógł wpatrywać się w przepięknie rosnące krzewy i drzewa owocowe. Wobec przepięknej aury wokoło biskup rzekł: Mhm... La primavera... - westchnął - e molto magnifica, professore. Widziałem taki znak - podając kartkę z brewiarza mędrcowi - i nie mogę za Cipryjską Biedną Republikę przypomnieć sobie co on oznacza - gdzieś na pewno go widziałem, tylko nie wiem gdzie. W odpowiedzi poczciwy Tomasso rzekł: Ekscelencjo, wiesz dobrze, że moja pamięć nie jest idealna - ale za to wiem, gdzie szukać. Daj mi proszę kilka dni, abym rozejrzał się po bibliotece patriarszej w poszukiwaniu odpowiedniego księgozbioru. Gdy tylko coś znajdę, niezwłocznie oddzwonię - wiem, że to ważne. Takie symbole albo zapowiadają nieszczęście, albo kataklizm. I w jedną, i w drugą stronę źle - profesor westchnął i rozpoczął rozmowę o starych dziejach na uniwersytecie...

Późnym wieczorem Medyceusz pojechał do Corleone, na spotkanie z Don Vito, burmistrzem miasta. W deszczowej aurze automobil Sekretarza Stanu przejechał przez bramy, które natychmiast zamknięto. Pod parasolem wszedł do ciepłej rezydencji swego mocodawcy, przywitał się z przyjacielem Salvatorem i przywołany przez jednego ze służących wszedł do gabinetu. Tam na fotelu, ubrany w smoking czekał już Don Vito Corleone. Głaskał swego ryżego kota. Trzymając w wargach cygaro nieustannie celował nim w miedzianą popielnicę. 
- Sono d'accordo con te, Don Vito - rzekł nieśmiale na powitanie Sekretarz Stanu.
- Sono felice di incontrarti, Eccelenza, ma... Tu hai un torto: non Don Vito, ma il Padrino... Consigliere Pio Cesare...
Natychmiast Pius zrozumiał z kim podpisał pakt, posłuszny swemu nowemu "władcy" zgiął się i ucałował sygnet...

Do Piusa wciąż nie docierał fakt, kim właśnie się stał. Już nie jest duchownym, szanowanym kurialistą i wzorem dla wiernych. Jest członkiem mafii, członkiem wielkiej rodziny mafijnej. Pius Corleone - w co ja się wpakowałem? - pomyślał - Przepraszam cię Ojcze. - rzekł ze łzami w oczach, patrząc na portret swojego ojca, Patrona Kościoła Piusa III. Nazajutrz przed bramę Monte Cassino podjechał samochód, Medici z okna poznał ten samochód. Był to pojazd Il Padrino. Nie minęło kilka chwil, a dobrze znany mu Salvatore wysiadł z automobilu i bez pukania wszedł do rezydencji przez frontowe drzwi. Był niezwykle elegancko ubrany, jak przystało na członka mafii toskańskiej, a woń jego perfum natychmiastowo dotarła do najdalszych zakątków klasztoru. Influencer rotryjski - pomyślał Pio - wszyscy tak się teraz noszą. Dobrze, że duchownego to nie dotyczy. - powiedział sam do siebie markiz, wkładając swoją biskupią sutannę. Po chwili drzwi do jego pokoju otworzyły się i usłyszał.
- Piusie, Il Padrino wzywa. - rozległ się gruby głos Salvatore. - Masz się natychmiast do niego udać.
- Oczywiście, przyjacielu. - przytaknął Pio.

Obaj natychmiast wsiedli do automobilu rodziny i szybko pomknęli w kierunku rezydencji Don Vita. Gdy weszli do środka, de Medici został powitany tradycyjnym dla tego budynku widokiem: Don Corleone siedzący w smokingu i powoli głaszczący swojego kota - Przeklęty i pieprzony pchlarz. - pomyślał Pio, który nienawidził kotów. Markiz podszedł do Vita, ukłonił się i ucałował jego sygnet po czym rzekł:
- Wzywałeś, Ojcze Chrzestny. Oto jestem.
- Taaak. - odpowiedział lider mafiozów.
- Czy mogę wiedzieć do czego mam się przydać? - próbował kontynuować rozmowę Pio.
- Możesz. Usiądź. - rozkazał Don Vito, po czym Pio pokornie wykonał jego polecenie i usiadł na czarnej, skórzanej sofie. Często przy tym kaszlał, ponieważ stężenie dymu z cygar, przekraczało w tym salonie wszelakie przyjęte normy. - Pomarańcza Synu, pomarańcza. - dokończył wypowiedź tajemniczy Don Corleone.
- Tak ojcze, widziałem ją. - odrzekł Pio, który domyślał się, czego może oczekiwać od niego Andolini.
- Pius Leon... Musi dzisiaj zginąć. - kontynuował tajemniczy Ojciec Chrzestny.
- Mam go zabić?! - wykrzyczał Pio. - Ja nigdy nikogo nie zabiłem...
- Nie, nasz człowiek, Marcel - kucharz patriarszy. On to zrobi. A ty jako sekretarz stanu odkryjesz zwłoki Ojca Świętego.
- Kiedy to nastąpi, Don Vito? - odrzekły pokorny i posłuszny de Medici.
- Dzisiaj, podczas wieczerzy. Marcel doda do ulubionej kaczki pieczone Patriarchy porcję cyjanku potasu. Porcję tak dużą, że powali armię tak postawnych mężczyzn jak Pius Leon II.
 
Pio zrozumiał powagę sytuacji, wstał i ucałował sygnet Ojca Chrzestnego na pożegnanie. Natychmiast w towarzystwie Salvatore wyruszył w podróż do Apostolskiego Miasta. Salvatore miał jedno, niezwykłe zadanie. Musiał pilnować Pia, aby nie złamał umowy, którą zawarł z Il Padrino. Gdyby tylko zaczął coś kręcić i kombinować - Salwatore miał go niezwłocznie zastrzelić i upozorować samobójstwo. Markiz, który całą podróż z Toskanii do Stolicy Patriarszej był blady ze strachu, a po jego ciele spływał pot przerażenia, wysiadł z automobilu i udał się do Pałacu Kwirynalskiego, gdzie urzędował jako Sekretarz Stanu. Towarzysz jego podróży - Don Salvatore - oczekiwał na niego przed wyjściem z pałacu.

Gdy Pio wkroczył do swojego gabinetu, na stoliku przy którym podpisywał wszystkie kluczowe dla Państwa Kościelnego znalazł dwie pomarańcze oraz krótki list, którego treść brzmiała: Wybierz jednego z nich i pamiętaj o wierności Il Padrino. W przeciwnym razie podzielisz ich los. Medyceusza ogarnął strach, wiedział, że sytuacja jest poważna. Miał świadomość, że rodzina mafijna wystawia go na próbę - próbę wierności. Po chwili podniósł obie pomarańcze, na tej z lewej strony widniał czarny napis: Aurelio cardinale de Medici e Zep - na prawej zaś: Girolamo cardinale Sieniawsky. Cholera jasna, tego już za wiele. Mam im udowodnić lojalność wybierając śmierć dla krewniaka albo dla przyjaciela? - rzekł głośno sam do siebie Pio, po czym energicznie rzucił obiema pomarańczami w witrynę meblową. Postanowił:

A - Udać się na rozmowę z Marcelim oraz Ojcem Świętym. Zastraszając kucharza oraz informując o wszystkim Patriarchę, spróbują sfingować śmierć Piusa Leona II, a przez to powstrzymać mafię toskańską...
B - Wybrać śmierć Kamerlinga i przejąć władzę po stwierdzeniu zgonu Piusa Leona II...
C - Wybrać śmierć Wielkiego Inkwizytora oraz dogadać się ze swoim krewnym o przejęciu władzy po śmierci Piusa Leona II...






(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii


[Obrazek: 14101934_nicolodreder2.png?w=1100]
Odpowiedz

#17
Taddeo wraz ze swoim ojcem Albertem przyjeżdża do Rotrii.
http://fc.sarmacja.org/viewtopic.php?f=1...94#p323994
[Obrazek: 101005704499830101.png]
Odpowiedz

#18
Fiodor Anatoljewicz obudził się z ogromnym bólem głowy. Dzwony kościołów w Frascati zabrzmiały mu w uszach ze wzmożoną mocą. "Pora wstawać". Wstał z łóżka i ubrał się. Ruszył w kierunku butelki wody. "Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem.." Wyszedł z pokoju, kierując się do swojej prywatnej kaplicy. W zakrystii złapał sie za głowę - ból pulsował niczym sonar. Ostatnimi siłami ubrał się w westymenta. Założył prosty, biały ornat.
Procedamus in pace - powiedział z przyzwyczajenia, nie zwracając uwagi na to, że sam szedł do ołtarza. Rozłożył kielich na mensie, otworzył mszał. Tak naprawdę, to dopiero w tym momencie ustawiał go na odpowiednich stronach. Dziś wypadało świętego Patryka, Biskupa i Wyznawcy. Był to święty, który był mu bardzo bliski. Można by wręcz rzec, że wczoraj antycypował jego święto spożywając duże ilości postnego napoju barwy złotej.
Statui ei Dominus  testamentum pacis - czytał introit spokojnie, warząc odpowiednio każde słowo. Gdy skończył celebrować mszę, udał się z powrotem do zakrystii. Zdejmował szaty, czując przy tym wolność spowodowaną spełnieniem obowiązku. Ubrał się z powrotem w tweedowy garnitur. 
Kiedy dotarł do gabinetu, poczuł bardzo niemiłe uczucie w żołądku. Wziął dzwonek leżący na biurku i zadzwonił nim. Do biura wszedł lokaj, ubrany w żakiet.
Douglasie, czy ktoś dzisiaj przychodzi z wizytą? - zapytał ostatkiem sił.
Nie, monsignore - odpowiedział lokaj - Nikt się dziś nie zapowiadał. Za to przyszło pismo z Pałacu Apostolskiego.
Jasna cholera - pomyślał Godunow. Było wiele rzeczy, które szczerze nienawidził w swoim życiu. Jednak największą nienawiścią pałał do rotryjskiej biurokracji. 
Im szybciej się tym zajmę, tym prędzej będę miał święty spokój - powiedział lokajowi, wyciągając ku niemu dłoń - Dziękuję, Douglasie.
Rezydencja, w której był, należała oficjalnie do Kościoła Bialenii. Kupił ją Michał Anioł Piccolomini, pierwszy arcybiskup większy Wolnogradu, niegdysiejszy przełożony Fiodora. Był to ogromny pałac, z jeszcze większym ogrodem w stylu angielskim. Monsignor Godunow nie był przyzwyczajony do takich luksusów, szybko jednak się do nich zaadaptował. 
List, który wręczył mu Douglas, było wezwaniem na dwór patriarszy. Fiodor zastanawiał się, o co tym razem chodziło Patriarsze. Miał się stawić w Pałacu Apostolskim o godzinie ósmej wieczorem. Do tego czasu pracował w swoim biurze.
Gdy nadszedł wieczór, ubrany we fioletowe ferraiolone i czarny habitus pianus, odpowiadający jego godności honorowej, wsiadł do czarnego fiata i odjechał do Pałacu. 
[Obrazek: pxHSe0MNuNQnNVRgrEQBRFCuoTWQFwOmri8J5KW5...authuser=0]
+ Fiodor Godunow
Wielki Inkwizytor
Odpowiedz

#19
De Medici bawił się tymi nieszczęsnymi pomarańczami w zaciszu swojego gabinetu. W końcu jednym rzuconym owocem strącił kryształowy kielich, który otrzymał po jednej z wizyt w Brodrii, drugą zrobił dziurę w gipsowej ściance swego gabinetu. - Cazzo, stupido Padrino... io sono stupido... - powiedział na głos Sekretarz Stanu. Wyszedł więc zza biurka i wziął pierwszą pomarańczę, którą chwycił - na niej napisane były personalia jego "krewniaka", Aurelio de Mediciego. Choć nie lubił ani mordować, ani zlecać morderstwa, musiał zrobić to - aby samemu nie skończyć jak ta wymęczona pomarańcza: ściśnięta, popękana bez "życiodajnych soków", zmordowana... a może zamordowana. Biskup podpisywał wszystkie odpowiednie dokumenty i wieczorem wybrał się na spowiedź do Eminencji Sieniawskiego, swego przyjaciela. Wiedząc, że służby toskańskiej mafii mogą go wszędzie śledzić - zawiesił w gabinecie na krześle swoją sutannę, a pod biret włożył balon - tak, żeby wyglądało, że pracuje. Sam zaś w stroju adiutanta wojsk patriarszych pobiegł do Pałacu Inkwizytora, aby umówić się na rozmowę z przyjacielem u wrót najbezpieczniejszego miejsca w Rotrii, miejsca, które sam znał na pamięć i wiedział, że tylko on po pożarach Rotrii ma tam klucze - do Komnaty św. Paschalisa w katakumbach św. Kaliksta. Tam o umówionej porze spotkał się z Inkwizytorem. Opowiedział mu o diabelskim pocałunku sygnetu Don Vita Corleone i tym, że jest Consigliere, że musi zamordować Aurelio, a przyjaciela uratować, że Patriarcha zginie. Inkwizytor, jak mógł, tak doradził biednemu biskupowi w tarapatach. Co jednak odpowiedział kardynał - jak na spowiedzi - w tajemnicy (nie Wielkiego Bractwa) zostać musi.
Po powrocie z katakumb do Pałacu Kwirynalskiego Medyceusz ponownie ubrał się w sutannę, nałożył na głowę piuskę i zatelefonował do Eminencji Aurelia, Kamerlinga, o spotkanie. Nigdy nie potrafił wybaczyć swemu krewnemu, że nie porzucił rodu de Zepów, który tylko hańbił święte Medycejskiej kule herbowe. Miał takie same podejście do surmeńskiego rodu jak jego ojciec, Cesare de Medici - i nigdy tego poglądu nie zmienił. Dlatego uważał, że Aureliusz nie jest w linii prostej jego krewnym, tylko jakimś kolejnym bękartem z linii Karola Medyceusza "Zdobywcy... a zarazem mordercy Rotrii". Eminencja, niczego nie świadomy spotkał się z Sekretarzem Stanu w ogrodach welijskich, na zboczu Domu św. Marii, skąd był najpiękniejszy widok na Opus Magnus Karola Medyceusza-Zepa - kopułę Bazyliki św. Pawła. Spoglądali na nią i rozmawiali o życiu, o problemach z Piusem Leonem II, o przyszłości Rotrii. W pewnym momencie zegar na jednej z wieżyczek Pałacu Welijskiego wybił godzinę piątą. Medyceusz w popłochu szedł krok za krokiem obok krewniaka, aż zauważył jednego z mafiosów w jednej z altanek. Widząc wymierzony w stronę kamerlinga pistolet wyrzucił z ręki złotą monetę, a znając chciwość na pieniądz swego krewniaka, kopnął pieniążek w drobną dal. Medyceusz-Zep widząc srebrną błyskotkę schylił się po nią... Wtem pistolet wystrzelił. Zawodowy morderca wycelował prosto w serce - ale Sekretarz Stanu go lekko wyprzedził sztuczką z monetą. Kamerling dostał prosto w płuco, przez co był jeszcze do odratowania - jak uratowany był Sekretarz Stanu za swą wierność Familii.
[Obrazek: vz84x0qul9b31.jpg]

Wiedząc, że mafia zainteresuje się nieudanym zamachem na kamerlinga - Sekretarz Stanu uciekł alejkami ogrodów do kuchni patriarszej, gdzie nieświadomy niczego kucharz gotował "Ostatnią Wieczerzę" dla Piusa Leona II. Alarmując z korytarza pałacowego szpital Bambino Gesu o stanie kardynała kamerlinga i prosząc o zawezwanie ambulansu, Medyceusz zauważył, że jednemu z kuchcików zapaliła się kucharska czapa. Nie czekając ani minuty dłużej wyciągnął z kieszeni zapalniczkę, którą dostał od wiernych Sarmacji, podpalił swoją różową piuskę i rzucił ją w wiklinowy kosz pełen materiałowych serwetek do ocierania talerzy z daniami. Doskonale wiedział, że zaaferowani pożarem głowy jednego z plebejuszy szef kuchni i jego pomocnicy nie zauważą płonącego kosza pełnego materiału... który stał obok butli wymiennych z gazem, stosowanym między innymi do opalania creme brulee. Ogień z piuski natychmiast przeszedł do wiklinowego kosza, a ten bardzo szybko nagrzał odpowiednią butlę... a może i nawet butle. Natychmiast zamknął drzwi i czmychnął na wieczorną celebrę Ojca Świętego Piusa Leona II. Zdążył akurat na kazanie, aby Ojciec Święty go ujrzał. Kazanie, jak zazwyczaj, było nudne - mówiące non stop o tym samym - o Wielkim Poście i jego roli w życiu duchownego. W tym czasie Medyceusz oglądał wspaniałe mozaiki na suficie kaplicy św. Atanazego, które na zlecenie Imperatora Skarlandu wykonali najlepsi artyści z Florencji. Kiedy nadworna orkiestra skończyła grać specjalny hymn, jeden z ulubionych napisanych przez siebie jako Facibeniego, nagle usłyszano huk dochodzący z drugiego krańca Pałacu Apostolskiego. 



Wtem do kaplicy wbiegła przerażona siostra Pascalina. Padła przed Sekretarzem Stanu mówiąc, że nastąpił wybuch w kuchni, nikt nie przeżył - wołała zapłakana zakonnica. Weszła akurat w momencie podniesienia Kielicha, w którego odbiciu całą sytuację obserwował swym przenikliwym wzrokiem Pius Leon II. Medyceusz zwinął sutannę, wstał, i pobiegł z siostrą do pałacowej kuchni - gdzie ogień trawił już wszystko - z ludźmi włącznie. Sekretarz Stanu w oparach ognia szukał tylko Marcela, Głównego Kuchmistrza Jego Świątobliwości. Wtem zauważył go niedaleko kuchenki gazowej, tylko coś mu się nie zgadzało... Ktoś musiał Sekretarzowi Stanu pomóc... Wszak Marcel miał złamany kark. A tego nie było w planie Markiza Monte Cassino... 
† PIO DE MEDICI
[Obrazek: 7920e885f2f0e.png]
Odpowiedz

#20
(17.03.2020, 13:40:15)Fiodor Godunow napisał(a):
Fiodor Anatoljewicz obudził się z ogromnym bólem głowy. Dzwony kościołów w Frascati zabrzmiały mu w uszach ze wzmożoną mocą. "Pora wstawać". Wstał z łóżka i ubrał się. Ruszył w kierunku butelki wody. "Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem.." Wyszedł z pokoju, kierując się do swojej prywatnej kaplicy. W zakrystii złapał sie za głowę - ból pulsował niczym sonar. Ostatnimi siłami ubrał się w westymenta. Założył prosty, biały ornat.
Procedamus in pace - powiedział z przyzwyczajenia, nie zwracając uwagi na to, że sam szedł do ołtarza. Rozłożył kielich na mensie, otworzył mszał. Tak naprawdę, to dopiero w tym momencie ustawiał go na odpowiednich stronach. Dziś wypadało świętego Patryka, Biskupa i Wyznawcy. Był to święty, który był mu bardzo bliski. Można by wręcz rzec, że wczoraj antycypował jego święto spożywając duże ilości postnego napoju barwy złotej.
Statui ei Dominus  testamentum pacis - czytał introit spokojnie, warząc odpowiednio każde słowo. Gdy skończył celebrować mszę, udał się z powrotem do zakrystii. Zdejmował szaty, czując przy tym wolność spowodowaną spełnieniem obowiązku. Ubrał się z powrotem w tweedowy garnitur. 
Kiedy dotarł do gabinetu, poczuł bardzo niemiłe uczucie w żołądku. Wziął dzwonek leżący na biurku i zadzwonił nim. Do biura wszedł lokaj, ubrany w żakiet.
Douglasie, czy ktoś dzisiaj przychodzi z wizytą? - zapytał ostatkiem sił.
Nie, monsignore - odpowiedział lokaj - Nikt się dziś nie zapowiadał. Za to przyszło pismo z Pałacu Apostolskiego.
Jasna cholera - pomyślał Godunow. Było wiele rzeczy, które szczerze nienawidził w swoim życiu. Jednak największą nienawiścią pałał do rotryjskiej biurokracji. 
Im szybciej się tym zajmę, tym prędzej będę miał święty spokój - powiedział lokajowi, wyciągając ku niemu dłoń - Dziękuję, Douglasie.
Rezydencja, w której był, należała oficjalnie do Kościoła Bialenii. Kupił ją Michał Anioł Piccolomini, pierwszy arcybiskup większy Wolnogradu, niegdysiejszy przełożony Fiodora. Był to ogromny pałac, z jeszcze większym ogrodem w stylu angielskim. Monsignor Godunow nie był przyzwyczajony do takich luksusów, szybko jednak się do nich zaadaptował. 
List, który wręczył mu Douglas, było wezwaniem na dwór patriarszy. Fiodor zastanawiał się, o co tym razem chodziło Patriarsze. Miał się stawić w Pałacu Apostolskim o godzinie ósmej wieczorem. Do tego czasu pracował w swoim biurze.
Gdy nadszedł wieczór, ubrany we fioletowe ferraiolone i czarny habitus pianus, odpowiadający jego godności honorowej, wsiadł do czarnego fiata i odjechał do Pałacu. 

Gdy po długiej podróży Fiodor dotarł do Apostolskiego Miasta, wysiadł z czarnego fiata i szybkim krokiem ruszył w kierunku patriarszej siedziby. W Pałacu Apostolskim szerokim uśmiechem powitali go kamerdynerzy, którzy ciężko pracowali na utrzymanie swoich rodzin, będąc na usługach Patriarchy. Ech, wszyscy tutaj muszą spełniać zachcianki Patriarchy i z uśmiechem na ustach dziękować za najlepszą pracę pod Słońcem, co za życie. Szczerze im współczuję... - pomyślał Godunow. Po chwili dotarł w asyście kamerdynerów do gabinetu Wikariusza Generalnego, bp von Hippogriffa, który miał w imieniu Piusa Leona II porozmawiać z Prałatem.
- Monsignore, Dwór Patriarszy ma wobec ciebie plan... - powiedział na powitanie niezwykle tajemniczy von Hippogriff.
- Jaki, Ekscelencjo? - odrzekł zaciekawiony Fiodor.
- Cóż... Czy Wielebny wie, że Rotryjska Żandarmeria Podatkowa zainteresowała się posiadłościami, w których posiadanie wszedł Monsignore? Rotryjskie prawo podatkowe obejmuje również darowizny i spadki. - dodał Tadeusz, przenikliwym spojrzeniem analizujący Fiodora.

Godunow miał świadomość, że musi wejść w układ z Dworem Patriarszym - w przeciwnym razie wykończy go Żandarmeria Podatkowa. Setki tysięcy lirów kary albo więzienie. Na jedno mnie nie stać, a na drugie nie mogę sobie pozwolić. - Pomyślał, jednocześnie analizując zaistniałą sytuację.
- Czego ode mnie oczekujecie? - zwrócił się po chwili namysłu do Wikariusza, który wstał z fotela i dostojnym krokiem skierował się ku ustawionej pod oknem komody.
- Monsignore, spójrzcie tutaj. Nasi ludzie zrobili te zdjęcia. - otworzył brązową teczkę Tadeusz, która zawierała mnóstwo zdjęć od których Fiodor zdębiał. Retorycznie zapytał: Czy to żarty?

Zdjęcia, które wykonali szpiedzy Dworu Patriarszego, przedstawiały Piusa Medycejskiego w towarzystwie toskańskich mafiozów. Zadanie było proste: poznać cel współpracy biskupa z mafią. Fiodor postanowił:

A - Śledzić Medyceusza i informować Dwór Patriarszy o jego współpracy z mafią.
B - Rozpocząć współpracę z Medyceuszem i wspólnie z nim przejąć władzę w Rotrii.
C - Zabić Medyceusza i przejąć jego wpływy oraz majątki.
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii


[Obrazek: 14101934_nicolodreder2.png?w=1100]
Odpowiedz



Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości

Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB
Silnik forum MyBB, © 2002-2025 Melroy van den Berg.