Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
De Medici zirytował się postawą Patriarchy. Wiedząc, że za rządów Piusa Leona I wielokrotnie dochodziło w Pałacu do rękoczynów i widząc powstającego agresywnego Biskupa Rotrii Sekretarz Stanu, jako biblista, zacytował słowa z Ewangelii Janowej: Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem i głośno dopowiedział: Mikołaju, usiądź.
Patriarcha nienawidził, jak Medyceusz mówił do niego po imieniu. Gardził tymi, którzy folgują sobie z najwyższą władzą. Wiedział jedynie, że jeśli Sekretarz Stanu używa jego imienia, znaczy to, że sytuacja jest bardzo pilna. Usiadł w swoim fotelu i zaczął bić pięściami w skórzane obicie.
- Kto to był, co od Ciebie chciał, i co to za pakunek miał w ręce - zapytał spokojnie Medyceusz.
- Ja mam także pytanie, Ekscelencjo - rzucił pogardliwie uczulony w sprawach etykiety Patriarcha - co robiłeś w pałacu Vita Corleone, dlaczego widoczny byłeś przy zamachu na Eminencję Aurelio de Medici y Zep, Twego krewniaka i dlaczego zniszczył Ekscelencja całą moją kuchnię... i zabiłeś najlepszych kucharzy - dokończył zirytowany Pius Leon II, mieszając etykietę z nerwami.
Medyceusz musiał udawać, że nie wie o co chodzi... W głowie rozmyślał o tym, kto doniósł Patriarsze, skąd i co wie oraz co z nim Biskup Rotrii zrobi. Przez moment wpatrywali sobie w oczy jak najgorsi wrogowie. Ich usta ściskały najgorsze i najbardziej wulgarne riposty. Pius Leon II chwycił za swoje pióro i próbował napisać coś na kartce. Niestety tak nacisnął mocno stalówkę, że pióro złamało się, a tusz wylał się na jego jedwabną sutannę. Patriarcha nie wytrzymał z nerwów. Otworzył szufladę i chwycił za mały zdobny rewolwer z czasów, gdy był jeszcze Gonfalonierem. Wycelował prosto w krzyż na piersi Medyceusza.... Wystrzelił. Medyceusz nie odezwał się nawet słowem. Kula trafiła prosto w znajdujący się na środku krzyżyka rubin, aby przebić się w klatkę piersiową.
Sekretarz Stanu runął na śnieżnobiały dywan, malując swoim ciałem ciemne, krwiste plamy. Ostatkiem sił Pio rzekł do "adwersarza": Czemu chcesz niszczyć Rotrię przez tych tępych Wieniawitów? Co z tego będziesz miał?
Pius Leon II wstał. Podszedł do biskupa i spokojnie rzekł: mnie bardziej interesuje dlaczego ułożyłeś się z mafią, aby "sprzątnąć mnie z Patriarszego Tronu.
Medyceusz, zanim zemdlał cicho odrzekł: Miłujcie się wzajemnie, jak ja Was umiłowałem... Gdybym chciał Cię zdjąć z tronu już dawno pozwoliłbym, aby otruł Cię Twój ulubiony kucharz Marcel, albo snajperom pozwoliłbym zamordować Aurelio.
Potem zemdlał....
Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
Sekretarz Stanu ocknął się dopiero w szpitalu Bambino Gesu. Był to już kres rządów Piusa Leona II. Kiedy Pio de Medici pytał lekarzy oraz Siostry Zakonne o Wieniawitów czy Mafię - nikt mu nie odpowiadał. Wszyscy myśleli, że po ciężkim upadku w Gabinecie Ojca Świętego zwariował. Pius Leon II wyciszył całą sprawę. Skoro chwilowo pozbył się adwersarza, który zamiast atakować go bronił, zamknął sprawę z Gudonowem, obiecując mu stanowisko po Medyceuszu. Samego Księdza Zabierają, który dość sporo wiedział o Wieniawitach obłaskawił tytułami i orderami. Na dłuższy moment miał spokój. Kolegium wybrało Aurelio de Medici y Zep, który przyjął imię Jana II - a jego pontyfikat przez prawie dwa miesiące biegł w spokoju... do czasu.
ROZDZIAŁ II
Po gnuśnym okresie rządów Fiodora Gudonowa jako Sekretarza Stanu, zirytowany wówczas Regent Nicolo Dreder usunął go w imieniu Jana II z urzędu. Nie mając zbyt wielu kandydatów ponownie ustanowił na tym urzędzie Pio de Medici, myśląc, że kardynał zapomniał o wszystkich dawnych urazach i problemach z Wieniawitami, Masonami czy Mafią. Podczas uroczystości odebrania patriarszego brewe Kardynał Regent rzekł do nowego Sekretarza Stanu:
- Tylko uważaj na siebie, nie chcemy mieć powtórki sprzed czterech miesięcy.
- Eminencja Regent się nie martwi. Pamięta Eminencja słynną wojnę Kwirynał-Lateran-Welia? Zawsze można to powtórzyć - powiedział z przekąsem nowy urzędnik patriarszy.
Wracając z Pałacu Apostolskiego automobilem Medyceusz ponownie pomyślał o zamachu, który spotkał go nieopodal stąd. Bał się, że ponownie stanie się obiektem ataków - jego słabe serce nie wytrzymałoby uderzeń kolejnej eksplozji. Dotarł do Pałacu Kwirynalskiego, gdzie późnym wieczorem, kiedy wszyscy mieszkańcy już spali, wziąwszy gazową lampę udał się do gabinetu po Fiodorze Gudonowie, który zawsze dobrze był wysprzątany - no właśnie, z tego co niepotrzebne... i z tego co potrzebne. W tym z wszystkich rachunków prowadzonych przez Pałac Kwirynalski. Medyceusza jako Sekretarz Stanu skrupulatnie prowadził księgę wpłat i wydatków, tak, aby nikt nie oskarżył go o malwersacje. Mimo to, księgi Gudonow nie utworzył, a prowadzone przez Doktora Teologa archiwalne księgi zniknęły. Ponadto zniknął notatnik kardynała, w którym opisywał spotkania z mafią rotryjską oraz swoje spostrzeżenia, kto był masonem, a kto Wieniawitą. Zginęły także pisma Jego Eminencji Hieronima Sieniawskiego, który jako Wielki Inkwizytor prowadził własne śledztwo, kto współpracował z bialeńską masonerią. Klucze do sejfów, które posiadał w kopii obecny Sekretarz Stanu nie pasowały do zamków.
- Ten cymbał, nie dość, że pisze durne propozycje traktatów robiąc z Rotrii kurtyzanę, to jeszcze pozmieniał zamki - klął zdenerwowany Medyceusz.
Zegar wybił drugą w nocy. Stalowy młot uderzył dwukrotnie w dzwoneczek, a znad gongu blaskiem księżyca świecił srebrny krucyfiks. Sekretarz Stanu wiedział, że to czas snu. Jutro musiał ogarniać sprawy związane z nieobecnością Patriarchy, a także traktatów z Monarchią Austro-Węgierską czy nowym nuncjuszem w Leocji. Przysnął jednak w swoim wygodnym fotelu w gabinecie. W nocy przyśnił mu się Lorenzo de Medici, który chwycił Medyceusza za ramię i rzekł: Wiedza bowiem to prawdziwa władza. Nie wojsko. Nie pieniądze. Nawet nie patriarsza tiara czy mandat Sekretarza Stanu. Tylko wiedza...
Liczba postów: 983
Liczba wątków: 88
Dołączył: 04.03.2019
Ksiądz Tadeusz już po skromnym obiedzie, który zjadł ze swoim synem przebywającym w niedzielę nie w Wenecji a w Sienie, przygotował się do podróży. Ubrany w strój jezuity jedynie wyróżniający się krzyżem biskupim, wsiadł do auta swojego przyjaciela księdza Mateusza, który jechał do swojej ojczyzny. W czasie jazdy ze Sieny do Mediolanu rozmawiali wiele o przyszłości kościoła w Egvallandzie i wpływie religii na zwyczaje i kulturę tego kraju. Gdy znaleźli się już w Mediolanie ksiądz Tadeusz wysiadł z auta mimo że mógłby rozmawiać ze swoim przyjacielem kolejną godzinę. Pogrążony w modlitwie nie wiedział kiedy przeszedł przez centrum miasta i znalazł się pod pałacem Sforzów. Wpatrywał się dość długo w piękny pomnik Beatrycze I Łaskawiej, po czym udał się do środka. Udał się wprost do miejsca pochówku rodziny Orańskich. Gdy znalazł się tam klęknął przed grobami Beatrycze i Alberta. Pamiętał chwilę gdy Michelangelo żegnał Alberta tutaj nie mogąc uwierzyć, że odszedł od Rotrii. Natłok wspomnień i przemyśleń nie pozwolił mu wytrwać na klęczkach, więc korzystając z tego że był sam wstał i przechadzał się. Patrzył w obrazy powieszone nad katafalkami. Beatrycze ukazana w stroju koronacyjnym wyglądała pięknie i moimi że jej nie widział nigdy wydała mu się osobą delikatną. W przypadku Alberta I Wielkiego zauważył że artysta ominął wszystkie zmarszczki zaburzające harmonię tej dostojnej twarzy, którą Tadeusz pamiętał głównie z tych zmarszczek. W chwili, gdy wychodził z Pałacu przypomniał sobie melodie Niderlandzką, którą na piszczałkach Albert nie raz w czasie odwiedzin grał dla towarzystwa przebywającego u Księcia Sieny Michelangela. Spiesznym krokiem zmierzał do wyjścia z miasta starą bramą w kierunku na Siene, gdy zatrzymał go wzrok wpatrującej się w niego postać. Ten facet już od jakiegoś czasu śledził jego ruchy. Tadeusz znał tą twarz gdy postać mężczyzny stanęła w słońcu. Uśmiechnął się do niego gdy ten gestem kazał mu się odwrócić. Za nim stał ten, którego grób przed chwilą odwiedził. Ksiądz Arcybiskup myśląc że oszalał pospiesznym krokiem udał się w kierunku drogi prowadzącej do lasów Lecetto, znajdowały się one między Mediolanem, a Sieną. To za czasów świętej Katarzyny Sieneńskiej przebywał tam Anglik William Flete, Tadeusz również zamierzał tam przez najbliższy czas trwać tam w modlitwie i pracy dla bliźnich. Przed północą zmęczony udał się do znanego mu miejsca w lesie by móc odpocząć. Zastanawiało go spotkanie to dość dziwne spotkanie ze "zmarłym" kardynałem-seniorem. Nie wiedział nawet kiedy usnął. Od jutra miał pracować dla mieszkańców okolic lasu jak i odbyć pokutę zagłębiając się w pisma świętej Katarzyny oraz Ojca Williama.
Liczba postów: 2687
Liczba wątków: 254
Dołączył: 18.05.2016
Po skończonej pracy w Pałacu Apostolskim, Regent udał się na krótką rozmowę z Ojcem Świętym. Jan II wyglądał aktualnie na człowieka bardzo schorowanego, bardzo zmęczonego życiem, lecz pełnego wiary, że uda mu się pokonać chorobę. Jeden z sekretarzy spisał bullę zwołującą Święty Sobór, którą Biskup Rotrii podpisał i przekazał Regentowi. Regent podziękował za dokument, pożegnał się z Janem II i udał w kierunku swojego skromnego mieszkanka. Tam czekała na niego dalsza część obowiązków. Pracował bowiem nad wykładem, który miał wygłosić podczas trwającego sympozjum historycznego na Uniwersytecie Rotryjskim. Gdy była już późna noc - zasnął. Tak jak i de Mediciemu, tak i jego podczas snu nawiedziły demony przeszłości. "Nie zabijaj, nie zabijaj" - krzyczała postać we śnie, która rzuciła się do ucieczki. "Ojcze Święty! Ojcze Święty! Żyjesz?!" - krzyczała kolejna postać we śnie, a sama retrospekcja przypominała poszukiwania Klemensa IV podczas serii pożarów w Apostolskim Mieście.
***
Gdy Regent rankiem udał się do Pałacu Apostolskiego, stale rozmyślał o pożarach, które zniszczyły Apostolskie Miasto za rządów Klemensa IV. To wszystko było zniszczone, to łaska Pana, że udało się to tak szybko odbudować. - rzekł do siebie, gdy spoglądał na piękne, odbudowane kamienice. Dalsza część spaceru minęła mu na refleksji. Zastanawiał się czy to wszystko jest ze sobą połączone... Czy stoi za tym jeden człowiek... Jedna obrzydliwie bogata organizacja... Coś czemu wrogi jest Kościół Rotryjski. Pijąc poranną kawę nie mógł skupić się na czytaniu listów, które otrzymał z każdej strony świata.
- Kościół Rotryjski ma stale pod górkę. Najpierw prześladowania, ilu to naszych przodków zostało zamordowanych za swoją wiarę... I chyba historia zatoczyła koło. Mafia, piromani, sekta i masoneria. Wszystko w jednym czasie - czy może być gorzej? - zwrócił się do swojego asystenta Filipa Dreder, który wyglądał jak z krzyża zdjęty. Widać, że ostatnie problemy Stolicy Apostolskiej to dla niego wyzwanie. Najpierw morderstwa duchownych, grasująca sekta i mafia dogadująca się z de Medicim, a teraz jeszcze choroba Jana II. Tego było za wiele.
- Wszystko się ułoży. Wszystko się ułoży. Znowu będzie dobrze. - powtarzał w kółko płytko myślący Filip.
- Ech, Filipie. Gdyby to było takie proste... Nawet nie wiemy ile jeszcze dni zostało Janowi. Zwołanie konklawe w tej sytuacji byłoby wielce ryzykowne. A wtedy mafia albo sekta atakowałaby naszych kardynałów. To jest pewne. - odrzekł na koniec wyraźnie zmęczony rozmową ze swoim asystentem Mikołaj i powrócił do pracy.
W jego głowie utkwiła masoneria, znana jako Micronatia. Niemożliwe, aby byli zagrożeniem - większość z ich założycieli nie żyje. - pomyślał, chcąc się jakby uspokoić. Gdy wrócił do mieszkania poszukał archiwalnych notatek o tej organizacji, z którą sam przecież walczył. Spirkin, Jerzy Orański... "Różowy Ptak" - Montini i wielu innych, mniej lub bardziej ambitnych. Jak się okazało, główna loża Micronati miała siedzibę w Amsterdamie - No tak! Przecież tam pracowałem, obserwowałem ich codziennie. Cholera, dawno to było, byłem wtedy taki młody. - powiedział sam do siebie Dreder, gdy z notatnika wypadły archiwalne fotografie z jego posługi w Niderlandzach. Wiedział już jedną rzecz - odpowiedź na to pytanie znajdzie w rodowych dobrach Orańskich. Zebrał kilku swoich ludzi z którymi ruszył w kierunku Mediolanu, rodowych dóbr Orańskich. Jeśli moje przypuszczenia się potwierdzą, to będzie bardzo ciekawie. - rzekł do swoich towarzyszy, pokazując im kartę asa pik podpisaną jako W.O.
Towarzysze Dredera stwierdzili, że oszalał. Według jego teorii Micronatią dowodzi fanatyk religijny, który podczas transów narkotycznych komunikuje się ze zmarłymi rotryjczykami. Mikołaj twierdzi, że to stanowi odpowiedź na to, dlaczego wiele tagów zostawionych przez masonów zawiera inicjały dawnych, rotryjskich hierarchów... LdM, TM, AO, GG, i wiele innych. Regent uważa, że za całą organizacją stoi świetny mówca i manipulant, dobrze urodzony, ze skarbcem wypełnionym po brzegi, dla którego władza i tiara były spełnieniem marzeń i celem numer jeden. Wiele prób objęcia władzy za nim, żadna nieudana. Oszalał, zgłupiał. Teraz się mści. - skomentował krótko potencjalnego lidera Micronatti Dreder. Odpowiedź na to pytanie znajdziemy za tą bramą. - rzekł Mikołaj wskazując bramę wjazdową do Mediolanu...
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii
Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
Sekretarz Stanu obudził się w mocnym bólem głowy w swoim ulubionym fotelu w gabinecie. Zegar wybijał już godzinę jedenastą. Był już spóźniony na podróż automobilem do stolicy Monarchii Austro-Węgier, a więc do Wiednia. Wziął odpowiednią teczkę ze sobą i ruszył do mieszkania, aby ubrać się w odpowiednie szaty kardynalskie. Podczas zakładania purpurowej sutanny chwycił do kieszeni, aby ulokować tam klucze do Pałacu - zawsze je nosił ze sobą. Kiedy wkładał wielki pęk do czerwonej kieszeni uderzył w małą, kartonową rzecz - wyciągnął ją - była to jedna karta do gry w pokera, brzegi ukazywały symbol asa serce. Środek był ręcznie pomalowany. Znajdowały się na nim Katakumby św. Kaliksta z podpisem OvK.
- Dziwne... nie gram w żadne gry karciane - pomyślał Medyceusz i włożył kartę do szuflady w swoim dębowym biurku na klucz. Chciał sprawę rozgryźć potem. Założył zatem odpowiednie szaty i wyszedł głównym wyjściem z Pałacu.
Wsiadł do automobilu i poprosił kierowcę o jazdę w kierunku Wiednia. Jako iż kierowca był Węgrem Jego Eminencja dużo się z nim nie porozumiewał. Szanował Węgrów za ich kulturę, ale w ogóle nie rozumiał ich języka. W między czasie wyciągnął swój złoty brewiarz tłoczony w czerwonej skórze i zaczął odmawiać nieszpory. Otwierając księgę ponownie zobaczył kartę do gry w pokera - Król karo..., a na nim zamiast podobizny królewskiej namalowany jest Eskorial, pałac królów skarlandzkich... z dopiskiem CLdMyZ... Sekretarz Stanu podirytowany sprawą wrzucił kartę na tył brewiarza i zaczął się modlić.
Po modlitwach zaczął rozmyślać kto miał wstęp do jego mieszkania, aby "podłożyć" takie dziwne pamiątki, które w rozumieniu kardynała nie miały żadnego sensu. Ledwie wyjechał z kierowcą z Apostolskiego Miasta, a w automobilu coś pstryknęło, huknęło i zadymiło - samochód stanął. Węgier krzyczał coś po węgiersku, a de Medici denerwował się tylko na biednego kierowcę. Wiedział, że nie dojedzie dzisiaj do Wiednia... Poszukał więc najbliższego kościoła we wsi, aby stamtąd zadzwonić do Pałacu Apostolskiego i poinformować o sytuacji Regenta.
- Jego Eminencja Regent wyjechał dzisiaj w kierunku Mediolanu. Będzie dopiero jutro - powiedział słaby głos siostry Florencji, najstarszej, a zarazem najmilszej osoby w Pałacu Apostolskim.
- Do diaska, potrzebuję go jak nigdy, a on sobie wycieczki robi... Czy może Wielebna Siostra zadzwonić w moim imieniu do Sekretariatu Stanu, aby z powodów niezależnych ode mnie odwołali wizytę w Cesarskim Wiedniu? - zapytał Medyceusz.
Połączenie zerwano... - idzie burza - pomyślał kardynał i per pedes apostolorum udał się na Kwirynał, zostawiając kierowcę samemu sobie - i tak nie mógł się z nim dogadać.
Liczba postów: 2771
Liczba wątków: 225
Dołączył: 02.03.2020
Gdy ksiądz infułat Janusz Zabieraj sprawował ranną Mszę Świętą w kościele filialnym pw. św. Barnaby, usłyszał głośne beknięcie. Nie zważając na to zakłócenie świętości obrzędów, kontynuował liturgię. Po jej zakończeniu odkrył, że nieznany sprawca namalował w przedsionku symbol Wielkiego Bractwa.
-Dość tego. - powiedział do siebie i pobiegł na plebanię. Tam z szafki wyciągnął broń i schował do kieszeni sutanny. -Już ja was znajdę, gagatki. Pożałujecie, że wróciliście do Wenecji.
Liczba postów: 2687
Liczba wątków: 254
Dołączył: 18.05.2016
Gdy Mikołaj ze swoimi współpracownikami stanął u bram zamku, przywitał ich jeden z kamerdynerów.
- Jaśnie Oświecony wyjechał, przebywa aktualnie w Rzeczypospolitej. - odrzekł.
- Kiedy wróci? - wykrzyczał Jezuita Vincenzo. - Jest szansa porozmawiać z Jego Wysokością? To pilne.
- Niestety nie... - odpowiedział krótko kamerdyner, po czym pośpiesznie zamknął drzwi.
Uwagę Mikołaja przykuł dziwny błysk w oku lokaja i jego dziwne zachowanie. Jakby coś ukrywał... - pomyślał. Niestety towarzysze nie mogli nic zrobić. Nie było szans dostać się do Pałacu Sforzów, pełno straży, wysokie mury - to zdecydowanie za wysoki poziom trudności, jak dla podstarzałych Jezuitów. Straszne to twoje spojrzenie, Albercie, wyglądasz jak żywy... - pomyślał Dreder spoglądając na ogromny pomnik Alberta Orańskiego ustawiony na drodze dojazdowej do Pałacu Sforzów.
Gdy zakonnicy wracali do swojego automobilu, zauważyli tajemniczą postać, która malowała coś na murze Pałacu należącego do rodziny van Oranje-Nassau. Niestety, gdy ich dostrzegł zaczął uciekać, a Vincenzo nie był w stanie go dogonić. Przeklęta sutanna, po co ją brałem! - przeklął głośno zakonnik.
- Eminencjo! Proszę spojrzeć! - wykrzyczał nawołując Mikołaja.
- Co my tu mamy... - odrzekł z refleksją Dreder. - Jest symbol Wieniawitów, moglibyśmy się tego spodziewać.
- Proszę spojrzeć dokładniej. - powiedział Vincenzo palcem wskazując wpisane w symbol Wieniawitów inicjały.
- MD?! - to chyba jakieś żarty. - wykrzyczał wyraźnie poddenerwowany Dreder - To jakaś kpina! Ruszajmy w tamtym kierunku, może coś znajdziemy... - wydał polecenie Regent.
Paradoksalnie, deszczowa aura, która tego dnia panowała w Mediolanie, pozwalała Jezuitom poszukiwać ślady, które zostawił tajemniczy uciekinier. A były one dość charakterystyczne. Nie ukrywaj się... Zaraz cię znajdziemy. - powtarzał w myślach Mikołaj. Gdy przeszli przez okoliczny park, dotarli do dziwnej drewnianej chaty.
- Wygląda podejrzanie, chyba jest opuszczona... Może wejdziemy się osuszyć. - zaproponował inny z zakonników, na co jego towarzysze przystali.
Jednak gdy weszli do środka, zamarli a głowa każdego z nich w mgnieniu oka pokryła się siwizną.
- Dobry Jezu. - rzekł jeden z nich czyniąc znak krzyża. - On chyba nie żyje...
Ich oczom ukazał się wisielec... Jednak nie był to zwykły wisielec... To był mężczyzna sprzed Pałacu Sforzów. Mikołaj i Wincenty rozpoznali jego płaszcz, dwaj inni zakonnicy sprawdzili jego buty. Byli pewni, że to ten człowiek. Po odpaleniu lampy naftowej, przeszukali chatę, gdzie znaleźli kilka ciekawych i intrygujących rzeczy...
- To chyba list pożegnalny, Eminencjo. - zwrócił się Jezuita Matteo do Dredera. - Eminencja raczy spojrzeć.
- ZOSTAŁEM WYKRYTY. M. - było napisane na niewielkim skrawku papieru - Bardzo oszczędni w słowa są ci ludzie. - skwitował to Dreder, który odsunął w tym czasie szufladę stolika na którym znaleziono "list pożegnalny".
O proszę. Dalszy ciąg gry karcianej. - pomyślał zbierając rozrzucone w szufladzie karty. As trefl - MD, o proszę, masoni mnie wysoką cenią... - pomyślał, a na jego twarzy ukazał się ironiczny uśmiech. Król Pik - J. Hmm... Chyba mają na myśli Jana II... Pomyślał i kontynuował analizę kart. Dwoma ostatnimi kartami były - dama kier oraz walet karo - zawierające odpowiednio inicjały TP oraz JZ...
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii
Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
Pio de Medici wrócił cały mokry na Kwirynał. Z jego sutanny sączyła się woda deszczowa, zaś mieszkanie przeszło zapachem wilgoci. Sekretarz Stanu klął na siebie, że znowu mu się nie udało - że samochód do naprawy, że kto za to zapłaci, a kto zapłaci kierowcy... Wyciągnął z teczki swój brewiarz, aby odmówić kompletę, a w jej trakcie zasnął w swoim ulubionym fotelu.
Rano obudził go telefon od siostry Anastazji, sekretarki na Monte Cassino. Zakonnica zaalarmowała purpurata, że ktoś z samochodu dostawczego z wielką literą M namalowaną na bagażniku zostawił paczkę dla kardynała - a w niej książeczka do nabożeństwa, jakaś Księga Bractwa i karta as kier z namalowanym klasztorem na Monte Cassino z dopiskiem PdM. Sekretarz Stanu poprosił, aby z paczką przyjechać na Kwirynał, gdzie zajmą się nią specjaliści.
Purpurata zaniepokoił telefon siostry zakonnej... - Jaki samochód z M? Cóż to za organizacja? Chyba nie Dzieci Maryi? - pomyślał głośno i westchnął Medyceusz. Tym prędzej dzwonił do Jego Eminencji Mikołaja Dredera, lecz na próżno - nie było go nadal w Apostolskim Mieście.
- Dziwne... - zawsze zostawiał informację gdzie będzie przebywał.... Ale tu tylko szczątkowa informacja o Mediolanie? Co on szuka w dziurze Orańskich? - pomyślał Sekretarz Stanu i zszedł na śniadanie z pracownikami, aby omówić bieżące informacje Sekretariatu Stanu.
W porze obiadowej, kiedy purpurat czytał książki o nowych odkryciach archeologicznych w odległym Qumran, do Kwirynału przyjechała Wielebna Siostra Agnes, zawodowy kierowca sióstr Benedyktynek. Przywiozła ona paczkę dla kardynała. Medyceusz otworzył pakunek i rzeczywiście znalazł w nim modlitewnik, a na nim wspomnianą kartę kier - zaś w nim cały plik kart oznaczonych kier oraz karo... Każda z podpisem. Sekretarz Stanu schował plik kart w szufladzie, a zarazem otworzył Księgę Bractwa... która niespodziewanie zaczęła płonąć.
Liczba postów: 2687
Liczba wątków: 254
Dołączył: 18.05.2016
(20.08.2020, 11:16:31)Mikołaj Dreder napisał(a): Gdy Mikołaj ze swoimi współpracownikami stanął u bram zamku, przywitał ich jeden z kamerdynerów.
- Jaśnie Oświecony wyjechał, przebywa aktualnie w Rzeczypospolitej. - odrzekł.
- Kiedy wróci? - wykrzyczał Jezuita Vincenzo. - Jest szansa porozmawiać z Jego Wysokością? To pilne.
- Niestety nie... - odpowiedział krótko kamerdyner, po czym pośpiesznie zamknął drzwi.
Uwagę Mikołaja przykuł dziwny błysk w oku lokaja i jego dziwne zachowanie. Jakby coś ukrywał... - pomyślał. Niestety towarzysze nie mogli nic zrobić. Nie było szans dostać się do Pałacu Sforzów, pełno straży, wysokie mury - to zdecydowanie za wysoki poziom trudności, jak dla podstarzałych Jezuitów. Straszne to twoje spojrzenie, Albercie, wyglądasz jak żywy... - pomyślał Dreder spoglądając na ogromny pomnik Alberta Orańskiego ustawiony na drodze dojazdowej do Pałacu Sforzów.
Gdy zakonnicy wracali do swojego automobilu, zauważyli tajemniczą postać, która malowała coś na murze Pałacu należącego do rodziny van Oranje-Nassau. Niestety, gdy ich dostrzegł zaczął uciekać, a Vincenzo nie był w stanie go dogonić. Przeklęta sutanna, po co ją brałem! - przeklął głośno zakonnik.
- Eminencjo! Proszę spojrzeć! - wykrzyczał nawołując Mikołaja.
- Co my tu mamy... - odrzekł z refleksją Dreder. - Jest symbol Wieniawitów, moglibyśmy się tego spodziewać.
- Proszę spojrzeć dokładniej. - powiedział Vincenzo palcem wskazując wpisane w symbol Wieniawitów inicjały.
- MD?! - to chyba jakieś żarty. - wykrzyczał wyraźnie poddenerwowany Dreder - To jakaś kpina! Ruszajmy w tamtym kierunku, może coś znajdziemy... - wydał polecenie Regent.
Paradoksalnie, deszczowa aura, która tego dnia panowała w Mediolanie, pozwalała Jezuitom poszukiwać ślady, które zostawił tajemniczy uciekinier. A były one dość charakterystyczne. Nie ukrywaj się... Zaraz cię znajdziemy. - powtarzał w myślach Mikołaj. Gdy przeszli przez okoliczny park, dotarli do dziwnej drewnianej chaty.
- Wygląda podejrzanie, chyba jest opuszczona... Może wejdziemy się osuszyć. - zaproponował inny z zakonników, na co jego towarzysze przystali.
Jednak gdy weszli do środka, zamarli a głowa każdego z nich w mgnieniu oka pokryła się siwizną.
- Dobry Jezu. - rzekł jeden z nich czyniąc znak krzyża. - On chyba nie żyje...
Ich oczom ukazał się wisielec... Jednak nie był to zwykły wisielec... To był mężczyzna sprzed Pałacu Sforzów. Mikołaj i Wincenty rozpoznali jego płaszcz, dwaj inni zakonnicy sprawdzili jego buty. Byli pewni, że to ten człowiek. Po odpaleniu lampy naftowej, przeszukali chatę, gdzie znaleźli kilka ciekawych i intrygujących rzeczy...
- To chyba list pożegnalny, Eminencjo. - zwrócił się Jezuita Matteo do Dredera. - Eminencja raczy spojrzeć.
- ZOSTAŁEM WYKRYTY. M. - było napisane na niewielkim skrawku papieru - Bardzo oszczędni w słowa są ci ludzie. - skwitował to Dreder, który odsunął w tym czasie szufladę stolika na którym znaleziono "list pożegnalny".
O proszę. Dalszy ciąg gry karcianej. - pomyślał zbierając rozrzucone w szufladzie karty. As trefl - MD, o proszę, masoni mnie wysoką cenią... - pomyślał, a na jego twarzy ukazał się ironiczny uśmiech. Król Pik - J. Hmm... Chyba mają na myśli Jana II... Pomyślał i kontynuował analizę kart. Dwoma ostatnimi kartami były - dama kier oraz walet karo - zawierające odpowiednio inicjały TP oraz JZ...
To były wszystkie karty, jakie znaleźli Jezuici podczas wyprawy do Mediolanu. As trefl, król pik, dama kier oraz walet karo. Czymże jest ta talia i wpisane w nią inicjały rotryjskich hierarchów? Zastanawiali się podczas drogi powrotnej do Apostolskiego Miasta zakonnicy. Mając wiele hipotez, lecz bez żadnych kluczowych dowodów, nie mogli wykluczyć żadnej opcji. Najczęściej przywoływaną teorią dotyczącą talii kart, w której posiadaniu byli Wieniawici, była hierarchia duchownych rotryjskich, "skazana na śmierć" przez przewodników duchowych sekty. Wiadomym było, że Świadkowie Wieniawy chcą osłabić pozycję Patriarchy i Kościoła Rotryjskiego, a w przyszłości położyć łapę na jego posiadłościach oraz majątku.
Gdy zakonnicy dotarli do Apostolskiego Miasta, Mikołaj poprosił o podwózkę prosto pod Pałac Kwirynalski. Tam, były już Regent Państwa Kościelnego, chciał niezwłocznie spotkać się z Sekretarzem Stanu, Piusem de Medici.
- Eminencjo, Eminencja Sekretarz ma teraz ważne spotkanie, nie może...
- Mogę. - przerwał furtianowi Pałacu Kwirynalskiego Dreder, który miał ważne informacje dla Medyceusza. - Piusie! To ważne, musimy pilnie porozmawiać. - powiedział głośno wchodząc do gabinetu Sekretarza Stanu, lecz to co tam zobaczył, sprawiło, że zdębiał.
- Tak, musimy. - odrzekł krótko Medyceusz.
Duchowni podczas rozmowy wymienili się uzyskanymi dotąd informacjami, starannie budując talię kart, która była w ich posiadaniu. As pik - Orański, as trefl - Dreder, as kier - Medyceusz, król pik - Jan II, król karo - Karol II, dama kier - Piccolomini, walet karo - Zabieraj. Brakuje nam tylko asa karo... - powiedzieli razem purpuraci, dedukując kim mógłby on być. Zastanawiali się również dlaczego Orański, który wedle ich plotek stoi na czele organizacji wrogiej kościołowi, miałby być najważniejszym celem, asem pik.
- To wszystko zaczyna się mieszać, nic tutaj nie pasuje. - rzekł zrezygnowany Dreder.
- A może walczymy z dwoma organizacjami, które są walcząc we wspólnym celu - przeciwko Stolicy Apostolskiej - są jednocześnie wrogie sobie? - odrzekł analizujący talię Medyceusz. - Spójrz... Orański, lider Micronatti, jest pierwszym celem do odstrzelenia przez Świadków, gdyż kieruje organizacją, która zagraża ich planom przejęcia władzy w Kościele Świętym. - kontynuował.
- Jest to jakiś trop... - zamyślił się Mikołaj. - Pozostaje tylko pytanie: co robimy? Jeśli Wieniawici odstrzelą dziedzica fortuny Orańskich-Nassau, ich celem stanę się ja, a potem ty.
- Kto jest asem karo? - przerwał mu Pius. - Dlatego w talii został umieszczony nieboszczyk Karol II?
- Nie wiem.
- Ta talia sprawiła, że mamy więcej niewiadomych, niż wiadomych. - kontynuował Pio. - Nie wiemy gdzie jest i czy faktycznie Orański stoi za Micronattią. Równie dobrze może to być blef, aby zmylić nasze poszukiwania. Nie wiemy kto jest guru sekty. Nie wiemy nic.
- Dużo wiemy, Piusie.
- Co na przykład?
- Że najpierw odstrzelą mnie, a potem ciebie. To wystarczająco dużo.
- Widzę, że nie opuszcza cię humor, Mikołaju. - odrzekł zażenowany Medyceusz. - Musimy rozpracować obie organizacje. Mikronatorów oraz Wieniawitów...
- ...znaleźć ich siedziby oraz dotrzeć do ich liderów. - przerwał Sekretarzowi Stanu Dreder. - Jakbyś nie zauważył to cały czas nad tym pracujemy, a tak naprawdę nie zrobiliśmy pół kroku naprzód. W Pałacu Sforzów pocałowaliśmy klamkę, nie wiemy gdzie jest Orański i co planuje - nie wiemy kto stoi za Świadkami Wieniawy i gdzie mają siedzibę. Zbyt dużo braci straciło życie, abyśmy mogli dalej ryzykować! - podniósł głos Dreder. - Musimy działać dyskretnie, nie wychylać się poza mury Kwirynału. Musimy wpuścić do ich organizacji kreta. - zakończył monolog Mikołaj, wskazując palcem na damę kier...
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii
Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
Sekretarz Stanu chwycił za podaną kartę królowej kier. Spojrzał tylko na napisane krwistą wręcz krwią nazwisko poprzedniego Wielkiego Inkwizytora... Spojrzał na ścianę gdzie wisiało zdjęcie kardynała Medyceusza na pierwszym rotryjskim czołgu, a obok niego zasiadając do artylerii w stroju paradnym ubrany był kardynał Sieniawski, najbliższy przyjaciel Sekretarza Stanu. Purpurat wspomniał stare, dobre czasy "walk" Kwirynału, Lateranu i Welii i powiedział do Mikołaja Dredera:
- Ech... stare przyjaźnie nie rdzewieją. Dobrze, że w dniu rezygnacji Hieronim przekazał mi kopie kluczy do Pałacu Laterańskiego, aby strzegł niektórych akt, bardzo niebezpiecznych dla Rotrii. Obecny Inkwizytor nie jest świadomy, że w podziemiach pałacu, obok wojsk oddanych Lateranowi przez Kwirynał znajduje się sejf z dokumentami największych i najgroźniejszych wykrętów Państwa Kościelnego Rotria.
- A skąd Ty masz do tego klucze? - zapytał z niepokojem Prefekt.
- Drogi Mikołaju, gdyby nie ręka Sekretariatu Stanu postawiona na dosłownie wszystkim, i Jan II, i Ty, i ja leżelibyśmy na pewno w kałuży krwi. Wiele rzeczy jest tajemniczych i dla mnie, i dla Ciebie - każdy bowiem tworzy własne sekrety. Niemniej ktoś nad tymi sekretami musi panować. W tej chwili Zabieraj jest zapewne w Pałacu. Musimy tam jechać po zmroku... pojedziemy Twoim mobilem, mój wymaga srogiej naprawy.
Kardynał Dreder opuścił Pałac Kwirynalski, zaś z okiennic wszystko obserwował Pius Medyceusz. Poprosił kolegę, aby zostawił mu wszystkie karty do przechowania w sejfie, aby w wolnej chwili logicy i technicy Pałacu Kwirynalskiego mogli odnaleźć jakiś klucz przekładania osób żywych i zmarłych, aby dotrzeć do jedynej brakującej karty. Sekretarz Stanu spoglądał na tętniącą życiem dzielnicę, ciesząc się teraźniejszym spokojem. Wiedział, że niedługo te tereny zamienią się w piekło...
Sekretarz Stanu zadzwonił do Jego Wysokości Andrzeja Habsburga, aby Gwardia Apostolska wzmogła patrole terenów Wzgórza Welijskiego. Ojcu Świętemu nic nie mogło się stać. Tym bardziej kazał chronić kardynała Dredera, wiedząc, że może być kolejnym celem Wieniawitów, których stał się głównym wrogiem. Sekretarz Stanu miał świadomość, że na jego głowę na misy czekają jego arcywrogowie - mikronaci, na czele z Orańskimi. Wolał jednak odsłonić Pałac Kwirynalski, umieszczając straż w mało znaczących miejscach, aby tym bardziej pobudzić wroga do błędu.
|