Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
Wieczorem obaj Purpuraci udali się do Pałacu Laterańskiego, aby szukać poszlak w tak ważnej, a jakże tajemniczej sprawie - jak to ujął Sekretarz Stanu, w sprawie Wielkiego Bractwa. Najlepsi technicy Pałacu Kwirynalskiego próbowali rozwikłać zagadkę talii kart i odnaleźć tę jedną zagubioną - a bardziej postać z nią związaną. Kardynałowie jechali prywatną Alfą Romeo Mikołaja Dredera, w strojach świeckich - aby nikt ich tak łatwo nie rozpoznał. Przejeżdżali akurat przez Piazza Navona, kiedy do kościoła św. Agnieszki wchodzili ludzie.
- Dziwne, jest dwudziesta druga, a oni idą do kościoła - stwierdził zaniepokojony Sekretarz Stanu.
- Zapewne mają nieszpory połączone z kompletą, Piusie - uspokajał Prefekt - wiele razy uczęszczałem na podobne nabożeństwa w Bazylice św. Piotra za Murami, kiedy byłem Gonfalonierem.
- Może... niemniej mnie coś niepokoi. Ale nic, może masz rację. Jedźmy, nie ma czasu - pospieszał Medyceusz.
Automobil sunął dalej w kierunku Lateranu.
Tymczasem przez główne bramy kościoła św. Agnieszki wchodzili bardzo szanowani mieszkańcy Apostolskiego Miasta. Wszyscy okryci typowym dla tego okresu tabarro, lecz zamiast złotej klamry mieli zapinkę złożoną z trzech dłoni i hebrajskiego słówka. Przy wejściu czekał tajemniczy gość z maską lekarską z okresu dżumy. Jednak z dzioba lekarskiej maski wystawał krzyż, jakby ów tajemniczy człowiek "połykał różaniec". Rozdawał on wchodzącym pochodnie, aby nie doznać żadnego uszczerbku na zdrowiu schodząc do podziemi świątyni.
W podziemiach kościoła św. Agnieszki znajduje się potężna sala, współcześnie wykonana na wzór katakumb z pierwszych wieków chrześcijaństwa. We wnękach znajdowały się barokowe trumny, przygotowane dla "męczenników za sprawę" - "Bożą sprawę". Na filarach wisiały portrety członków masonerii, wykonane na wzór portretów świętych - z jednej strony Michalski, przedstawiony za św. Augustyna, z krukiem a nie gołębiem na ramieniu, zaś w ręce trzymał płonące serce. Z innego filaru spoglądał Montini, ubrany w stroje patriarsze za św. Grzegorzem Wielkim. Dalej inni szlachetni członkowie tej organizacji. W głównym filarze przedstawiony był Jerzy Orański w stroju legionisty, tak, aby naśmiewać się z św. Floriana. Na ścianach sali znajdowały się obrazy przedstawiające wszystkie wcielenia Wieniawy, każde w odpowiednim stroju i w odpowiednim miejscu - jeden w Bazylice św. Pawła, drugi w Bazylice św. Jana na Lateranie, jeszcze inny w Santa Maria Maggiore, jeden w Bibliotece, inny na kanwie sądowej, jeszcze inny na murach Fortezza Medicea. Osoba nieświadoma mogłaby pomyśleć, że weszła do jakiegoś małego kościółka w podziemiach miasta. Pod głównym obrazem, który był nieustannie zasłonięty purpurową kurtyną, znajdował się mały stół - a obok niego mównica na wzór ambony. Na samej ambonie znajdowała się "Księga Mądrości Wieniawitów".
Kiedy wszyscy szanowani goście weszli, bramy podziemi świątyni zamknięto. Zaś mężczyzna w lekarskiej masce zaprosił wszystkich najpierw do śpiewów pochwalnych, a następnie do odsłuchania mądrości założyciela nurtu - Wieniawy. Po odczycie najsławniejszych "postów" Ojca Założyciela, panowie w białych frakach, przypominający ministrantów, otworzyli jedną z trumien i wyciągnęli związanego i zakneblowanego jezuitę. Położyli go na stoliku i...
Liczba postów: 2687
Liczba wątków: 254
Dołączył: 18.05.2016
... jeden z sekciarzy bardzo szybkim ruchem maczetą odciął mu ucho. Zakonnik krzyczał z bólu ku uciesze zgromadzonych na nabożeństwie osób. Następnie jeden z wieniawitów wrzucił ucho zakonnika do płonącego kominka, po czym zebrani w podziemiach upadli na kolana czyniąc jednocześnie dziwny znak lewą ręką - najpierw dotykając czoła, potem prawego ramienia, a na końcu lewego. Gdy wszyscy klęczeli, człowiek w masce głośno oznajmił, że właśnie rozpoczęła się ceremonia wstąpienia, po czym wyciągnął obie ręce do jednego ze swoich asystentów. Ten przyniósł mu bogato zdobiony sztylet barwy złotej, który tajemniczy mężczyzna wziął do ręki i ogrzał w płomieniach kominka. Następnie z całą siłą przebił nim serce zakonnika, a krwią, która wypłynęła z jego ciała oznaczył czoło każdego zebranego.
W podziemiach unosił się dziwny zapach ziół, który otumaniał zebranych. Maska najważniejszego człowieka na zebraniu chroniła go przed tym narkotykiem, nieznanym dotychczas w Państwie Kościelnym. Po dłuższym czasie, gdy działanie zioła osłabło, ów człowiek - guru tej społeczności ściągnął maskę. Zebranym ukazał się człowiek bladej cery, z kruczymi i gęstymi włosami zaczesanymi z przedziałkiem na lewą stronę. Uwagę przykuwały także czarne, okrągłe okulary przeciwsłoneczne na jego nosie. Po kilku sekundach guru zabrał głos, wygłaszając do zebranych płomienne przemówienie, nawołując do mordowania duchownych, którzy sprzeciwili się głoszonej przez nich Najprawdziwszej Prawdzie.
- Działając we wspólnym i słusznym celu, Mikronaci oraz Wieniawici z Rotrii połączyli się. Fuzja, której dokonaliśmy dała początek Najprawdziwszej Prawdzie - nowemu związkowi wyznaniowemu, który zaprowadzi pokój na świecie i nawróci duchownych rotryjskich głoszących herezję. Nawrócimy także braci Świadków z całego Pollinu, z Bialenii, z Sarmacji, z Suderlandu oraz innych państw Mikroświata, którzy odmówili walki, którzy odmówili nam, a tym samym sprzeciwili się Najprawdziwszej Prawdzie. - powiedział donośnym głosem guru, stojący na ambonie, na koniec całując "Księgę Mądrości Wieniawitów" - Dzisiaj musimy odnaleźć tego, który dał nam początek, tego bez którego Świadkowie Wieniawy nigdy by nie zaistnieli. Musimy przywołać Ojca Założyciela Stanisława, ale aby tego dokonać, potrzebujemy do rytuału szczątek doczesnych Leona II! Musimy zdobyć Lateran! - nawoływał guru.
***
Tymczasem na Lateran dotarli dwaj kardynałowie. Medyceusz i Dreder opuścili alfę romeo Dziekana i szybkim krokiem, odziani w ubranie cywilne udali się na umówione spotkanie z technikami kwirynalskimi. Byli zupełnie nieświadomi wydarzeń, które miały miejsce w jezuickim kościele św. Agnieszki na Placu Navona. Na umówione spotkanie wstawił się również książę Andrzej Habsburg, zaproszony przez Sekretarza Stanu. Niestety nie przybył on z dobrymi informacjami. Opowiedział zebranym, że jego informator doniósł mu o wymordowaniu Jezuitów z kościoła św. Agnieszki. Dobrzy Boże... - pomyślał wtenczas Dreder.
- Gdy z kardynałem Drederem jechaliśmy na Lateran, widzieliśmy coś dziwnego przy wejściu do tego kościoła... - zaczął nieśmiało dyskusję Medyceusz.
- Wchodzili tam ludzie... Dziwnie zachowujący się... I dziwny furtian z ptasią maską, jak z epoki czarnej śmierci... - dokończył za niego Mikołaj.
- Hmm... hmm... - zastanawiał się Habsburg - Bez wątpienia musimy to sprawdzić. Dziwnym jest, aby wierni tak późno uczęszczali do kościoła. I ten człowiek przy drzwiach do świątyni. - odrzekł mistrz Zakonu Krzyżackiego - W takim razie trzeba się temu przyjrzeć...
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii
Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
Sekretarz Stanu wszedł do plebanii Bazyliki św. Jana na Lateranie, skąd zadzwonił do Gubernatora Pałacu Kwirynalskiego, aby tym szybciej wysłał odpowiednie jednostki wojskowe - wraz z czołgiem pod Bazylikę św. Jana. Drugą flotyllę nakazał wysłać pod zarząd Wysokości Habsburga, aby chroniła Pałac Apostolski. Medyceusz miał już w głowie najgorsze scenariusze. Zbliżało się Halloween, największe święto wszystkich popaprańców z różnych sekt i schizm, kiedy zamiast siedzieć grzecznie w domach, oni przygotowywali różne sekciarskie nabożeństwa i rytuały - w tym z kapłanami w głównym tle.
- Wasza Wysokość, proszę strzec wejścia do Pałacu Laterańskiego - oni wiedzą, że tu jesteśmy. Na pewno ktoś z nas mógłby stać się ich ofiarą. Proszę także mieć na uwadze stan Pałacu Apostolskiego. To nie są ćwiczenia - odparł nerwowo Medyceusza i chwycił Dredera za ramię.
Obaj weszli do podziemi Pałacu Laterańskiego, do którego klucze miał tylko on oraz kard. Sieniawski, który obecnie spędza emeryturę w sanatorium. Wśród gromady pajęczyn i kurzu widzieli tylko włączniki do małych żarówek.
- Dobrze, że kazałem wszędzie montować oświetlenie - bez tego byśmy nie dali rady - westchnął Dziekan Kolegium.
- Gdyby nie Pius Leon I to byśmy wszyscy jeszcze świeczek albo lamp naftowych używali - dodał Sekretarz Stanu.
Zobaczyli potężne stalowe drzwi, zamknięte na kilkanaście zamków. Medyceusz wziął pęk kluczy i powoli zaczął otwierać każdy zamek. Po kilku minutach wielkie wrota otwarły się, a oczom kardynałów ukazał się pokój z kilkoma regałami i wielką szafą. Kiedy obaj wcisnęli się do pomieszczenia, Medyceusz zakluczył odrzwia - żywcem nas nie wezmą, najwyżej wyjdziemy przez główne drzwi Bazyliki św. Jana. Kardynał Dreder zapalił światło, które tliło się nad regałami pełnymi różnych kartonów i teczek.
- No to czeka nas żmudna praca, której Ty, Mikołaju, bardzo nie lubisz - papierologia tomostosowana - zaśmiał się Sekretarz Stanu.
- Wertuj teczki, ja zajmę się kartonami - westchnął kardynał Dreder.
Obaj wzięli się do pracy. Kamerling wyciągnął z marynarki białe rękawice oraz małą miotełkę archeologiczną, aby dokładnie i bez uszkodzenia badać akta, zaś Dziekan przecierając szmatką pudełka rozpoczął szukanie jakiś artefaktów związanych ze sprawą.
- Złodzieje, gwałciciele, mordercy... pedofile. Nic co by nas konkretnie interesowało - pomyślał głośno Sekretarz Stanu.
Szukając dalej odnajdywał akta z czasów jeszcze skarlandzkich, kiedy Tomasso Mancini pełnił rolę Gubernatora. Wiele oskarżeń o podpalenia, ale nic o mafii, Wieniawitach czy mordach rytualnych - jakby ktoś wyczyścił te akta.
- Ja mam same sztylety, banknoty i monety, jakieś świecidełka, lichtarze... ale czekaj, karton podpisany "Mazzo di Carte".
Kardynał tylko przełknął ślinę... Otworzył pudełko i znalazł kartę...
W tym czasie pod Bazylikę św. Jana zbiegły się tłumy ludzi w paszczach z przypiętym emblematem Bractwa Najwyższej Prawdy. Próbowali się dostać do Bazyliki przez główne drzwi - na szczęście w odpowiednim momencie zareagowały wojska kwirynalskie pod zarządem Wysokości Habsburga, które podbiegły z placu św. Jana pod Bazylikę i otoczyły ten nieznany tłum. Wojska delikatnie podchodziły do ludzi, którzy nie zwracali uwagi na żołnierzy, tylko próbowali się dostać do świątyni. Zrobiło się bardzo zimno. Do Wysokości Andrzeja podszedł człowiek w masce lekarza i próbował zagaić rozmowę...
Liczba postów: 413
Liczba wątków: 24
Dołączył: 29.11.2017
...początkowo Habsburg ignorował stojącego obok niego i syczącego coś pod nosem tajemniczego jegomościa przybranego w maskę, w końcu jednak wdał się z nim w rozmowę.
- Po co to Panu? Liczycie na awans i ordery za to? Ja mogę Panu dać zdecydowanie więcej. Fortuna, władza, to o czym każdy żołdak w swoim gnuśnym życiu marzy i pragnie. Ja Panu to dam. Ale musi Pan nas przepuścić. Musi Pan to zrobić!
- Otrzymałem rozkaz, nikogo nie przepuszczać. Nie mogę spełnić Waszej prośby.
- Od kogo? Od tych szubrawców, katów, którzy niszczyli, prześladowali naszego mistrza. - wtedy tajemniczy nieznajomy począł wołać w góre ku niebu, jednocześnie sięgając ręką po coś z torby - O wielebny Stanisławie, jedyna drogo, jedyna prawdo, jedyne źródło mądrości, wlej we mnie siły, wlej we mnie moc, abym nie splamił Twego imienia i mógł godnie odpłacić tym, którzy odeszli od Najwyższej Prawdy. Wtem z torby wyjął sztylet, który wymierzył w kierunku Habsburga.
- To spiskowcy, aresztować ich - krzyknął do otaczających tłum żołnierzy.
Habsburgowi udało się odskoczyć od ciosu, który w niego skierował nieznajomy. Okryci w płaszcze ludzie z wypisaną na ich twarzach dzikością rzucali się ze sztyletami w stronę wojska, które zaskoczone takim obrotem zdarzeń poczęło bagnetami wymierzać sprawiedliwość. Wywiązała się pod Bazyliką krwawa jatka, z której to górą wychodziło wojsko pod komendą Habsburga. Coraz bardziej otoczeni przez żołdaków wienawici sami przebijali się wzajem nożami, krzycząc przy tym niemiłosiernie i wykrzykując szalone hasła.
- Zbiegli, zabić ich. Kardynałowie w niebezpieczeństwie! - zawołał Habsburg, widząc kilku masonów, którzy wyrwali się z okrążenia pobiegło w stronę pałacu Laterańskiego. Wśród ich był mężczyzna w lekarskiej masce...
Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
Kiedy Mikołaj Dreder otworzył pudełko rozległ się huk dobijania się do pancernych drzwi.
- Cholera, znaleźli nas. Zabieraj całe pudełko i uciekamy stąd przez Bazylikę św. Jana - wykrzyknął Medyceusz i ponownie szarpnął Dziekana Kolegium za ramię, niestety rozrywając mu rękaw w garniturze.
- Spokojnie, bo po drodze to nie oni, lecz Ty mnie zabijesz - odpowiedział gniewnie purpurat.
- Nie ma czasu, uciekamy na Monte Cassino, w Mieście nie jesteśmy bezpieczni - wołając Sekretarz Stanu otworzył kolejne pancerne drzwi, tym razem prowadzące do podziemi Bazyliki św. Jana.
Kardynałowie zamknęli za sobą kolejne drzwi, blokując je nadto znalezioną tumbą grobową. Medyceusza nosząc w marynarce zapałki, odpalił je, aby choć na chwile oświetlić sobie drogę. Szli więc przez wszystkie ciemne korytarze podziemi i katakumb świątyni, aby dostać się na parter - skąd, automobilem Dziekana, dostać się do bezpiecznego Monte Cassino. Idąc różnymi korytarzami widzieli nagrobki pierwszych, historycznych patriarchów Rotrii, wielu znamienitych kardynałów oraz świętych. Dreder, jako historyk Kościoła, od razu wpadł na pomysł, aby pomieszczenia te wyremontować i udostępnić dla zwiedzających i pielgrzymów. Wnet Sekretarz Stanu wśród pajęczyn i kurzu znalazł wyjście niedaleko ołtarza głównego świątyni. Świątynię napełnił blask księżyca. Idąc główną nawą napotkali grób Ojca Świętego Leona II, dostojnie leżącego w swej tumbie, jak to miał w zwyczaju - pompatycznie i dystynktownie. Obaj ukłonili się wielkiemu patriarsze, który ich obu uczynił biskupami i ruszyli w kierunku plebanii. Stamtąd Medyceusz poinformował Prosekretarza, biskupa Stanisława, że na chwilę musi opuścić Apostolskie Miasto i rządy nad Kwirynałem przejmuje właśnie Jego Ekscelencja Dmowski. Poprosił także, aby specjalnym mobilem przywieźć prywatne szaty oraz rzeczy kardynała na Monte Cassino.
Purpuraci wyszli przez plebanię, aby bokiem świątyni udać się do podstawionego nieopodal Świętych Schodów automobilu. Mijali trupy ludzi w płaszczach oraz żołnierzy Pałacu Apostolskiego.
- Kyrie, co tu się wydarzyło? - zapytał z niepokojem Dreder.
- Nie mamy czasu, wsiadaj do auta i uciekamy, możemy być następni w tym stosie ciał - zawołał Sekretarz Stanu.
Kiedy dotarli do sportowej Alfy Romeo zobaczyli, że ma powybijane szyby. Natychmiast obaj ściągnęli marynarki, aby uprzątnąć siedzenia od szkła i odpalili samochód. Na szczęście pojazd ruszył i pod osłoną nocy udali się do siedziby markiza, na Monte Cassino. Stamtąd Sekretarz Stanu wydał polecenia biskupowi Dmowskiemu co do zarządu nad wojskiem, wyczyszczenia Placu św. Jana i kontroli techników kwirynalskich.
Liczba postów: 2687
Liczba wątków: 254
Dołączył: 18.05.2016
- Cholera... Cholera... - krzyczał przechadzający się po jednym z pomieszczeń klasztoru Monte Cassino, Dreder. - Jak w takich warunkach mamy zwołać za kilka dni konklawe? Pozabijają nas.
- Będzie dobrze, mamy wojsko, mamy krzyżaków. Myślę, że ci sekciarze nie dadzą im rady. - starał się uspokoić Dziekana Medyceusz.
- Ty za to nie odpowiadasz, wszystko będzie...
- Panowie niczym się nie martwią... - przerwał Mikołajowi głos z ciemności, po czym fotel obrotowy ustawiony za jednym ze stolików obrócił się. Dostrzec można było siedzącego na nim postawnego mężczyznę, ubranego w długi płaszcz, z charakterystycznym kapeluszem na głowie. Na jego palcu wskazującym prawej ręki połyskiwał bogato zdobiony, złoty sygnet, którego nie powstydziłby się sam Biskup Rotrii - Piusie, nie zapomniałem o tobie. - zwrócił się tajemniczy gość do Sekretarza Stanu, po czym powstał i podszedł do kardynałów.
W panującym w tym pomieszczeniu półmroku, Dreder mógł lepiej przyjrzeć się nieznajomemu. Jego twarz wydawała mu się bardzo znajoma, choć było to wspomnienie tak słabe, że równie dobrze mogło to być tylko złudzenie. Podczas, gdy nieznajomy rozmawiał z gospodarzem Monte Cassino, Piusem de Medici, Mikołaj skrupulatnie analizował tę postać, starając się przypomnieć jakiś szczegół z nią związany. Niestety, w głowie podstarzałego kardynała próżno było szukać takich wspomnieć. Podsłuchując rozmowę, jego uwagę przykuł zwrot, jakim Medyceusz tytułował nieznajomego - Donie, Ojcze Chrzestny... Na Medyceusza to on nie wygląda, aby miał być chrzestnym Piusa... Może to jakiś lokalny arystokrata. - analizował w myślach sytuację Dreder, wszak nieznający zbyt wielu osób z rotryjskiej arystokracji.
- Pewne rzeczy wymknęły się spod mojej kontroli, przyjacielu. - kontynuował monolog Don - Zamiast inicjatorem buntu przeciwko władzy patriarchy nad ziemiami Państwa Kościelnego, stałem się zdrajcą. Mikronaci się zbuntowali, a Wieniawici pod wpływem tajemniczego narkotyku z Wielkiej Polondii, są w stanie dokonywać niemożliwych i heroicznych czynów, do których nie jest zdolny trzeźwo myślący człowiek. Dlatego zwracam się z tym do Ciebie i Twojego przyjaciela - nie idźcie z nimi na noże, zabijając sekciarzy, zabijacie niewinnych ludzi, będących otumanionymi narkotykiem. Kluczem do zwycięstwa jest likwidacja ich lidera. Człowieka w masce. - zakończył przemowę Vito - Wybaczcie panowie, muszę sobie spocząć. Cukrzyca nie daje mi żyć w ostatnich dniach.
Miny duchownych były nietęgie. Z jednej strony, ich obu zaniepokoiła osoba "człowieka w masce" - Szamana, jak nazwał go Vito. Z drugiej strony Pio był wyraźnie zmartwiony, że mafia toskańska dopadła go nawet tutaj, na Monte Cassino. Mikołaj zaś stracił zaufanie do Sekretarza Stanu, który ukrywał fakt współpracy z mafią. Jednak pozytywną informacją był fakt, że wszystko zaczyna układać się w jedną całość i tożsamość Szamana, Człowieka w masce, ukryta jest w malutkiej skrzyneczce, którą Dreder przywiózł tutaj z podziemi Bazyliki Laterańskiej.
- A więc dobrze, Don Piusie - zwrócił się w niecodziennym dla siebie tonie do Medyceusza - Czas otworzyć "puszkę Pandory" i przekonać się kim jest as karo.
- Ech, oszczędź sobie tych uwag. Wszystko ci kiedyś wytłumaczę. Otwieraj to pudełko. - odpowiedział na uwagi Dredera, Pius, po czym Dziekan je otworzył i wyciągnął kartę asa karo, aby ich oczy ogarnęło przerażenie i niewiedza. - To niemożliwe! Przecież on nie żyje. - wykrzyczał Medyceusz.
- Zaiste, nie żyje. Albo chce żebyśmy myśleli, że nie żyje. Pamiętam go doskonale, wiele lat temu był szanowanym... - wypowiedź Mikołaja przerwał Don Vito, który próbując wstać z krzesła stracił przytomność i upadł na podłogę pałacu na Monte Cassino...
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii
Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
- Po coś tu przyłaził... więcej problemów mi robić? Ojcze zakichany Chrzestny? - nerwowo zaczął Medyceusz.
- Spokojnie, przyjacielu... jedną z najważniejszych zasad jest wierność. Ja pomagałem Tobie, Ty pomożesz mi, a ja pomogę Tobie... takie są zasady - odparł Vito - weź proszę zaopiekuj się przyjacielem, potrzebuje Twojej pomocy. Wszystkie informacje, które mam, położyłem Ci w biblioteczce, na mojej ulubionej części Don Camilla, wiesz, jak uwielbiam tę książkę - odparł na zakończenie Don i odszedł.
Tymczasem Sekretarz Stanu wraz z siostrami położyły Dziekana do łoża w pokoju gościnnym, gdzie siostra Anastazja obmywała chłodną wodą czoło purpurata. Tymczasem kardynał de Medici zastanawiał się jaki związek ma postać z karty z Wieniawitami i Mikronatami. Postanowił usiąść w swoim gabinecie, nalać kieliszek brendy i wpatrując się przez okno na widok pięknych toskańskich wzgórz wyłapać... sam nie wiedział co, może jakiś Boski wzrok, może jakąś myśl z gwiazd, albo astralne moce. Około północy wykonał telefon do biskupa Dmowskiego, aby wydać kolejne rozporządzenia co do działania Kwirynału i działań techników oraz pilotażu wojsk w Apostolski Mieście, a także zatelefonował do biskupa Zabieraja, aby jak najszybciej zastrzegł wejście do Pałacu Laterańskiego oraz zapieczętował Bazylikę św. Jana na Lateranie. Nikt nie mógł tam wejść.
Wraz z świtem kardynał de Medici postanowił odmówić brewiarz. Kiedy kończył odmawiać matutinum przyszła siostra Aleksandra, aby powiadomić, że kardynał Dreder wybudził się. Sekretarz Stanu wziął łyk koniaku, ubrał się w czarną sutannę i zszedł do przyjaciela. Przyniósł mu na srebrnej tacy dzban wody oraz lekkie śniadanie.
- Dobrze, że się obudziłeś. Kto by poprowadził konklawe, jakbyś był w śpiączce? - zaśmiał się Medyceusz.
- Mafia toskańska na czele z Don Pio Corleone - odparł ze zgryzotą Dziekan Kolegium.
- Nie będę Ci wypominał współpracy z Wieniawitami, jak byłeś jeszcze Patriarchą i prawie mnie zamordowałeś - odparł srogo Sekretarz Stanu - nie mamy czasu na głupoty. Dmowski i wszyscy technicy Kwirynału badają związek Giovanniego Ganganelliego, naszego asa karo, z Wieniawitami i Mikronatami. Do czasu konklawe musimy to wybadać, inaczej nowy Patriarcha wejdzie "w nieznane" ze sprawą. A to nie będzie dobre dla państwa.
- Nie wiemy także co będzie się działo podczas konklawe. Habsburg z Zabierajem i Dmowskim mogą nie dać rady tym potężnym siłom - odrzekł Dreder.
- Posil się, odpocznij, ja idę odprawić celebrę do kaplicy - po liturgii spotkamy się w biblioteczce. Don Vito zostawił nam jakieś wskazówki jak mamy działać.
Medyceusz ubrał się w białe szaty liturgiczne, aby wspominać świętą Teresę Wielką, która swą Bożą Mądrością przewyższała wielu teologów i naukowców jej współczesnych. Nie mógł się skupić podczas odprawiania liturgii. Coś mu nie dawało spokoju. Podczas odczytywania Ewangelii rozmyślał o dziwnym mężczyźnie w ptasiej masce z czasów dżumy, o tym dziwnym znaczku na płaszczach, o zniszczonym automobilu Dredera, o jego zdrowiu. Nie był zadowolony ze swojego skupienia podczas liturgii. Wszystko mu przeszkadzało, a to źle wyczyszczony kielich, a to stuła się obsuwa, a to ornat za ciężki, wino dość tęgie. Spokój dawała mu tylko wiadomość od Corleone. Kiedy skończył celebrację udał się do biblioteki, gdzie czekał na niego Dreder. Sekretarz Stanu chwycił za ciężki wolumin II tomu przygód Don Camillo, otworzył - a z niej wypadła mała karteczka. Chwycił ją Dziekan Kolegium i odczytał:
Non abbiate paura. Jedźcie na konklawe i spokojnie wybierzcie Patriarchę. Nie otwierajcie tylko Pałacu Apostolskiego, bo wam się wedrą do środka. Moi ludzie obserwują ich przywódcę i ludzi. Pozdrawiam, Don Corleone.
- To nas psia mać pocieszył! - wydarł się Sekretarz Stanu - żadnej informacji o powiązaniu z Ganganellim, nic! Po co ta cała szopka!
- Spokojnie, dowiemy się w swoim czasie - odrzekł Dreder - pozwól, że ubiorę jedną z Twoich sutann i udamy się na spokojnie do Miasta - pojutrze przecież rozpoczyna się Sede Vacante, które muszę ogłosić.
Mikołaj Dreder ubrał się w jedną z sutann Piusa, która była mu definitywnie za mała. Wyglądał jak rycerz w przymałej zbroi. Sekretarz Stanu poprosił benedyktyńską krawcową, aby doszyła nową listwę z guzikami w sutannie dla gościa, aby jakoś wyglądał po przyjeździe do Rotrii. Sam zaś udał się do swojego gabinetu, aby dalej rozmyślać o wszystkim i napić się brendy.
Liczba postów: 2687
Liczba wątków: 254
Dołączył: 18.05.2016
Gdy nastał poranek dnia następnego, wspomnienie świętego Bertranda, duchowni podjęli decyzję o wyjeździe do Apostolskiego Miasta. Wszak za parę dni Dreder zwoła konklawe, które przyniesie nam następcę Jana II. A może dokona jego reelekcji? Tego nie mógł być pewny nikt, a wszystko miało się wyjaśnić za zamkniętymi drzwiami Kaplicy Sykstyńskiej, tradycyjnego miejsca wyboru Następcy Świętego Pawła Apostoła. Dziekan powoli w ręce przesuwał paciorki różańca, modląc się o spokojną i owocną elekcję patriarszą. Jednak był też inny - ważniejszy cel niż elekcja sama w sobie - zapewnienie bezpieczeństwa Książętom Kościoła. Ten obowiązek spoczywał na jego barkach, odkąd stał się najstarszym stażem kardynałem w kolegium, po przejściu na zasłużoną emeryturę przez Sieniawskiego, dotychczasowego Kamerlinga. Jan II postanowił nikogo nie mianować w jego miejsce, wobec czego nieformalnie zobowiązał Dredera to przeprowadzenia Konklawe - wykonując obowiązki Kamerlinga i Dziekana.
Po przybyciu do Apostolskiego Miasta, Dziekan udał się na obiad, który zjadł z niewielką grupką kardynałów, przebywających na stałe we Wiecznym Mieście. Sam posiłek zjedli w milczeniu, nie rozmawiając chociażby o aktualnych zamieszkach w Apostolskim Mieście. Ta sytuacja, chociaż była pod kontrolą wojska, wywoływała pewien niepokój wśród gremium elektorów patriarszych. W tym samym czasie do Apostolskiego Miasta przybył Panzerkardinal, Pio de Medici, któremu podczas podróży towarzyszył jego przyjaciel, był Kamerling Hieronim Sieniawski. W Apostolskim Mieście zjawił się także inny z kardynałów emerytów, będący już starcem Ksawery van Berden. Dni poprzedzające konklawe były zazwyczaj dniami, podczas których formowały się stronnictwa, purpuraci walczyli o poparcie współbraci obiecując im coraz to lepsze stanowiska w administracji kościelnej niż ich rywale. Ten dzień przebiegał spokojnie, lecz wkrótce miało to się zmienić, gdy do jadalni Pałacu Apostolskiego wkroczył on, ów tajemniczy jegomość...
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii
Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
Sekretarz Stanu postanowił zaprosić na wspólny posiłek w Pałacu Kwirynalskim Jego Eminencję Seniora Hieronima Sieniawskiego, który akurat wrócił z sanatorium, aby w czasie konklawe modlić się o wybór dobrego Patriarchy, a także by uczestniczyć w koronacji jako emeryt. Przy stole zasiadł więc kardynał Medyceusz, a po jego prawej stronie kardynał Sieniawski. Po lewicy zasiadł Prosekretarz Stanu, biskup Dmowski, który wiernie zastępował swojego przełożonego w czasie nieobecności. Obok zasiadali więksi lub pomniejsi urzędnicy kwirynalscy. Gdy do bogato zdobionej sali wniesiono drugie danie, specjalnie przygotowane owoce morza, Sekretarz Stanu rzekł do zgromadzonych:
- Dobrze Was tu widzieć. W szczególności Ciebie, Hieronimie, Najdroższy Przyjacielu. Jest to nasz ostatni posiłek przed konklawe, kto wie, czy spożyjemy go następnym razem na tych samych urzędach i w tym samym składzie. Dlatego dziś już składam podziękowania Ekscelencji Stanisławowi, który wiernie dbał o porządek w Pałacu Kwirynalskim, a także zastępował moją osobę w trudnym momencie dla Miasta. Toast za Was wszystkich!
W momencie wznoszenia toastów do kamerdynera Pałacu Kwirynalskiego zadzwonił jeden ze służących Ojca Świętego. Poprosił pilnie do telefonu kardynała Pio de Medici. Kiedy Medyceusz odebrał słuchawkę, usłyszał, że prosi o pilne przysłanie biskupa Dmowskiego w celu zorganizowania szybkiej audiencji podsumowującej pontyfikat i miał prośbę... aby porozmawiał z człowiekiem, który podawał się za Alberta Orańskiego. Przyszedł on na posiłek do Pałacu Apostolskiego, że chce rozmawiać z Piusem Medyceuszem. Ta wizyta wprawiła w szok wszystkich silących się w Pałacu, w szczególności kardynała Dredera oraz jego współbiesiadników. Patriarcha odesłał go do Pałacu Kwirynalskiego.
- Po co jeszcze ten człowiek w Apostolskim Mieście? Za mało mamy problemów przed konklawe - pomyślał głośno Sekretarz Stanu.
- Znowu problemy? One się Ciebie nieustannie chwytają - uśmiechnął się do przyjaciela Hieronim Sieniawski.
- Biskupie Stanisławie, Ojciec Święty oczekuje Ekscelencji w Pałacu Apostolskim w sprawie audiencji, przepraszam, że musimy Ekscelencji przerwać posiłek - rzekł stanowczo Sekretarz Stanu.
- Wasza Eminencjo, już stosuję się do zaleceń - odparł wiernie Prosekretarz.
Po posiłku Sekretarz Stanu zaprowadził Hieronima Sieniawskiego do swojego gabinetu, gdzie przy kieliszku dobrego brendy mógł szczerze porozmawiać o przyszłości Państwa Kościelnego Rotria i o dziwnym pojawieniu się Alberta Orańskiego.
- Cóż znowu za problemy Cię trapią, Piusie?
- Twój najlepszy przyjaciel wrócił do Rotrii - odparł szyderczo Sekretarz Stanu - podobno zmierza ku Kwirynałowi, może chcesz się z nim spotkać?
- Albert, czego on znowu szuka, przecież już nie ma czego.
- Nie wiem, przyszedł do Pałacu Apostolskiego, z prośbą o moją osobę - to go odesłali do mnie.
- Ciekawe, czego chce przed konklawe.
- Ja patriarchą raczej nie będę i na pewno nie będę kierował głosowania na moją osobę. Za stary na to jestem.
- A jeśli zdecydują inaczej? Odmówisz?
Pius nie odpowiedział. Zobaczył tylko z okien gabinetu automobil z dwoma lwami niderlandzkimi. Zadzwonił prędko do gubernatora Pałacu, aby zawiadomił niespodziewanego, a może niechacianego gościa, że Sekretarza Stanu nie ma w Pałacu i kontakt będzie z nim możliwy dopiero po konklawe.
- Ciekawa zagrywka. Chcesz spławić Orańskich? I tak Ciebie znajdą, czy tego chcesz, czy nie - zaśmiał się emeryt.
- Na ten moment, kiedy pełnię ostatnie dni rządów w tym Pałacu, nie chcę z nim rozmawiać. Ostatnie dni zbyt mocno mnie wyczerpały. Nie mam na to siły.
- To chociaż opowiedz mi co się działo, to może Ci jakoś doradzę, zawsze jakoś razem wychodziliśmy z tych opresji.
Medyceusz spędził popołudnie na wspólnej rozmowie z przyjacielem. Kiedy Sieniawski opuszczał Pałac, zauważył, że pod głównym wejściem stoi automobil, o którym mówił Pio de Medici. Próbował zajrzeć do środka, ale widział tylko postać zakrytą płaszczem. Po powrocie do swego mieszkanka niedaleko Uniwersytetu Rotryjskiego powiadomił przyjaciela, o niechcianym gościu pod Pałacem. Sekretarz Stanu stwierdził, że go to nie interesuje, jutro wyjeżdża na Welię i rozprawi się z Orańskim dopiero po wyborze nowego Patriarchy.
Liczba postów: 2604
Liczba wątków: 198
Dołączył: 27.11.2018
Medyceusz spakował w swoją wyjazdową walizkę najpotrzebniejsze rzeczy, ubrał się w wyjściowe tabarro oraz biret i podziękowawszy wszystkim współpracownikom, rzekł:
- Widzimy się w czerwieni, albo w bieli - niemniej i tak się widzimy - pożegnał wszystkich Sekretarz Stanu.
W automobilu czekał już kardynał emeryt Hieronim Sieniawski. On również chciał uczestniczyć w zamknięciu pałacowych apartamentów, ogłoszeniu Sede Vacante oraz w celebrze Pro Eligendo. Kiedy jeden z kamerdynerów wstawił walizkę do pojazdu, Sekretarz Stanu pomachał wszystkim na pożegnanie i ruszył w podróż z Kwirynału na Welię - zapewne nie ostatnią.
W samochodzie przyjaciele wspominali wspólną wojnę z Welią zakończoną na Ekswilinie. Jak kardynał Medyceusz jechał w stroju paradnym czołgiem w stronę Welii, a emeryt kierował lotnictwem z Lateranu.
- Piękne czasy... to se ne vrati, jak mawiają w Austro-Węgrzech - westchnął Sieniawski.
- Może kiedyś czeka nas kolejna wojna? Kto wie, kto zostanie Patriarchą, a kto Sekretarzem Stanu. Może znów wybuchnie konflikt? - zaśmiał się Medyceusz.
- Jeśli przyjdzie ci ubrać tiarę, nie rezygnuj i pamiętaj o mnie. Zawsze w ciebie wierzyłem - zasugerował przyjaciel Sekretarza Stanu.
- Żadnej tiary nie będzie, mówiłem Drederowi, że nie będę startował, nie mam na to sił i chęci - westchnął Pio.
- No cóż. Jak chcesz, pamiętaj jednak, że zawsze opiekowałeś się Rotrią...
- ... i będę się nią opiekował. Z tylnego fotela, jak zawsze. Najpiękniejsza polityka Lorenza de Medici, steruj - ale od tyłu, będąc "Szarą Eminencją Rotrii". On miał świetne zasady, które stosuję do dziś.
- Lorenzo jest już w tumbie grobowej. A jak jesteśmy przy zmarłych... Czy wczorajsza wizyta "niespodziewanego gościa" nie wydawała Ci się dziwna?
- Nie, dlaczego?
- Bo sobie wieczorem pomyślałem, że coś jest nie tak... Sam przecież głosiłeś kazanie na pogrzebie Orańskiego...
|