Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Tajemnica Wielkiego Bractwa
#1
Cytat:
[Obrazek: occult-drawing-symbol-3.png]

Tajemnica Wielkiego Bractwa

[Obrazek: alexander-ii-asassination-of-tsar-alexan...in-you.png]


Sekretarz Stanu Pio Maria de Medici nie należał do zwolenników automobili jak obecny Patriarcha Pius Leon II. Zawsze powiadał, że ta technicyzacja samochodowa kiedyś nas zgubi. Zazwyczaj, kiedy przyjmował różne zadania od Ojca Świętego w Pałacu Apostolskim na Wzgórzu Welia, w kierunku Pałacu Kwirynalskiego jechał specjalną dorożką, z bardzo sobie znanym i wiernym kierowcą. Zawsze zabierał po drodze Jego Eminencję Hieronima Sieniawskiego spod wzgórza Welijskiego i po drodze zostawiał go u bram Uniwersytetu Rotryjskiego. Od czasu uspokojenia się pożarów, choć nigdy nie złapano odpowiednich podpalaczy, Państwo Kościelne pod rządami dobrych patriarchów cieszyło się miernym spokojem. Od czasu do czasu kardynał Inkwizytor miał kilka spraw o większe rabunki czy morderstwa, mimo to, codzienne sprawozdanie w Pałacu Patriarszym obu dygnitarzy brzmiało: Pod rządami Waszej Świątobliwości Rotria rozwija się jak nigdy dotąd - wszak była to jedyna akceptowalna przez Piusa Leona II odpowiedź.

Tego dnia jednak musiało być inaczej. Biskup Medyceusz wracał z Pałacu Kwirynalskiego późnym popołudniem do kościoła stacyjnego św. Anzelma na przedmurzu starego miasta, gdzie został poproszony przez augustianów o wygłoszenie okolicznościowej homilii i przewodniczeniu celebrze. Jadąc przez smętne uliczki Eskwilinu Sekretarz Stanu wpatrywał się w nudne renesansowe kamienice, których nikt od dawna nie raczył wyremontować na nowy-awangardowy sposób. Nucił sobie w osamotnieniu po włosku pieśń o Krzyżu - O Croce fedele... Wpatrywał się w nudne wręcz ulice dzielnicy i przejeżdżające co jakiś czas automobile. 

Kiedy konnica mijał kościół Matki Bożej Odkupienia na wzgórzu eskwilińskim dorożce zajechał drogę czarny automobil. Pio de Medici nie widział w życiu jeszcze tego modelu - wszak firma Lamborghini przekazała najnowszy okaz Ojcu Świętemu, nikt nie ma nowszego mobilu niż Patriarcha. Z samochodu wysiedli czterej potężnej postury mężczyźni. Jeden z nich trzymał rotryjski karabin Carcano, który był prototypem potężnej broni rażenia. Medyceusz, jako znawca broni palnej widząc co trzyma jeden z ludzi w czarnych płaszczach do kolan i czarnych kapeluszach z szerokim rondlem zaczął pukać w tylnią szybę karocy, do przechadzających się tędy funkcjonariuszy Milicji. Kiedy zauważyli biskupa energicznie stukającego w szybę podeszli do dorożki. W międzyczasie Medyceusz zauważył, że wszyscy czterej mężczyźni na kapeluszach mają naszyte dziwny, niespotykany dotąd znak - trzy rozłożone ręce bez jednego palca oraz dziwna jakby litera W, z płonącymi końcówkami. Kiedy Sekretarz Stanu, jako biblista i znawca sztuki próbował przeanalizować symbole usłyszał tylko potężny huk po swojej lewej stronie oraz widział podnoszącą się dorożkę... Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, był fakt, że oberwał w głowę bardzo ciężką belką nośną dorożki, która była tak naprawdę zrobiona z starego skarlandzkiego dyliżansu... Następnie niesiony na noszach do pobliskiego szpitala Madre di Pace widział zniszczoną kompletnie dorożkę... leżących martwych funkcjonariuszy i konnicę... zniszczoną lampę i ten niedający mu spokoju znak. Ponownie zamknął oczy i stracił całkowicie przytomność...
† PIO DE MEDICI
[Obrazek: 7920e885f2f0e.png]
[-] 1 użytkownik polubienia ten post.
  • Mikołaj Dreder
Odpowiedz

#2
Gdy do Pałacu Apostolskiego dotarły wieści o wydarzeniach ze wzgórza ekswilińskiego, Ojciec Święty był w trakcie spożywania wieczerzy. Młodzi duchowni, którzy byli członkami Patriarszego Trybunału, rozmawiali z Piusem Leonem na temat dawnych czasów; wypytywali Patriarchę o to, jak żyło się w Rotrii za czasów Sykstusa III, Piusa III, Innocentego IV i Leona II - wielkich członków Kościoła. Biskup Rotrii wspomniał jak za czasów Sykstusa III uczestniczył w II Soborze Trydenckim i już wtedy proponował Ojcom Soborowym, aby pontyfikat Patriarchy Rotrii został skrócony do czterech miesięcy; dużo czasu poświęcił także na retrospekcję wydarzeń z rządów Innocentego IV: epidemię zarazy morowej oraz jego służbę Ojcu Świętemu Innocentemu jako Wikariusz Generalny. Dworzanie chętnie wysłuchali również opowieści o Masonerii, która zagrażała Kościołowi Rotryjskiemu - to właśnie nim, Pius Leon II poświęcił najwięcej czasu.

- Był wśród nich jeden z księży, Montini miał na nazwisko, później o przynależność do tej organizacji oskarżano również trzech pa...
- Ojcze Święty! - z impetem wkroczył do pomieszczenia Wikariusz Generalny, biskup Tadeusz, przerywając Patriarsze wypowiedź - Ojcze Święty! Straszne! To straszne! - biedak nie mógł powiedzieć więcej, a łzy spływały mu po twarzy.
- Tadeuszu, co się stało? Spokojnie... - odrzekł z lodowatym spokojem Pius Leon II. - Proszę, napij się herbatki i wtedy opowiadaj.

Wykonując polecenie, poprosił o filiżankę earl grey'a. Jedna z sióstr, która usługiwała podczas wieczerzy, podała ciepły napój biskupowi. Hippogriff spojrzał na filiżankę, na spodek i na inne elementy zastawy stołowej i ogarnęła go konsternacja. Na każdym elemencie zastawy widniały herby patriarsze: Piusa Leona I i Piusa Leona II; Tadeusza jak nikogo innego drażnił ten widok i sprawiał, że posiłek czy napój nie smakował mu tak, jak powinien. Gdy wypił herbatę, jeden z duchownych poczęstował go papierosem: To Nordboro, ekskluzywne papierosy z dalekiej Federacji Nordackiej, Ekscelencja się poczęstuje. - zareklamował ten wyrób tytoniowy Prałat Frederico. Tadeusz, choć stronił od papierosów, poczęstował się i szybko go wypalił. Piusa Leona II drażnił zapach palonego tytoniu, choć nie zabraniał ich palić w Pałacu Apostolskim, jak miał to w zwyczaju jego poprzednik - Jan I. Co chwilę Patriarcha, czytający aktualnie najnowsze wydanie Obserwatora Rotryjskiego, ręką odganiał od siebie dym. W gazecie nie przeczytał nic nowego, poza kartką z kalendarza, która informowała, że dzisiaj przypada 8. rocznica wyboru na Tron Pawłowy Aleksandra III. Pius Leon II nie lubił, gdy przeszkadzało mu się w lekturze prasy i pozwolił Tadeuszowi skończyć wypowiedź dopiero, gdy odłożył zwiniętą w rulon gazetę na stół.

- Teraz opowiadaj. - zwrócił się do Wikariusza.
- Wasza Świątobliwość, Sekretarz Stanu w ciężkim stanie znalazł się w szpitalu. Jest nieprzytomny. - odrzekł szybko Wikariusz Generalny.
- Biskup Pio Maria Cesare de Medici? - zapytał jakby retorycznie Patriarcha. - Czy to ma związek z tymi wydarzeniami, które miały miejsce przed Kościołem Matki Bożej Odkupienia, o którym przed chwilą informowało Radio Rotryjskie?
- Tak, dokładnie! - odrzekł Tadeusz.
- Musisz go odwiedzić w szpitalu, w naszym imieniu. Przekaż mu nasze pozdrowienie i życz powrotu do zdrowia. - polecił idealnie spokojny Patriarcha.

Tadeusz niezwłocznie wstał od stołu, założył swój płaszcz - wszak aura o tej porze roku jest niezwykle kapryśna. Należy dbać o siebie, nie mogę być chory. - pomyślał. Następnie żwawym krokiem opuścił Pałac Apostolski, po drodze wstąpił do mieszkania Wielkiego Inkwizytora, aby poinformować o zaistniałym fakcie, a następnie ruszył w kierunku szpitala Madre di Pace, po drodze cicho odmawiając różaniec w intencji bp de Medici...
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii


[Obrazek: 14101934_nicolodreder2.png?w=1100]
[-] 1 użytkownik polubienia ten post.
  • Taddeo Piccolomini
Odpowiedz

#3
Cytat:
[Obrazek: occult-drawing-symbol-3.png]

Tajemnica Wielkiego Bractwa

[Obrazek: a03034154d369dbf601e273ca96071ff.jpg]


Szpital Madre di Pace pękał w szwach. Okazało się bowiem, że w pobliskiej rafinerii i hucie cyny wybuchł potężny pożar, przez co pobliskie małe szpitale musiały przyjąć wszystkich poparzonych - w tym, słynny i malutki szpital Madre di Pace przyjął wszystkich, którzy otruli się oparami cyny oraz benzyny. Mimo to, kiedy jeden z asekurantów zawołał, że na salę operacyjną ma być wniesiony Sekretarz Stanu wszyscy usunęli się na bok. Jak się okazało po odpowiednich badaniach Sekretarz Stanu stracił przytomność od uderzenia dość sporą i ciężką rurą stalową będącą częścią konstrukcyjną dorożki. Nadto przez wybuch biskup doznał dość sporych obrażeń dłoni i rąk. Po odpowiednim nałożeniu opatrunku przeniesiono Medyceusza do specjalnej sali chorych, gdzie miał widok na kościół Matki Bożej Odkupienia... Co chwila zasypiał i budził się. Widział ten przeraźliwy symbol. Zapadł wieczór, a medyk dyżurny, Don Arnoldo Besucci powiedział, że Sekretarz Stanu może spodziewać się gości... Nie spodziewał się wizyty Ojca Świętego, on nie babrał się w tak niepotrzebnych sprawach, jak odwiedzanie chorych w ambulatoriach.

Wieczór był nadzwyczaj chłodny. Sekretarz Stanu specjalnie poprosił o kilka koców, aby dobrze się ogrzać. Swoimi poranionymi rękami nieporęcznie jadł kolację. Wpatrywał się w okno... W wieżę kościoła, pod którym prawie zginął. Wpatrując się w wejście główne do świątyni ujrzał ponownie, potężnie namalowany znak trzech rąk i płonącego, dziwnego "W". Nadal poszukiwał w pamięci tego znaku, a jako znawca biblii i sztuk winien w głowie mieć te znaczenia. Mimo to, w jego głowie znajdowała się pustka. Tak zagłębił się w swoich myślach, aż ujrzał, że kościół płonie - jakby ktoś go podpalił - i nikt go nie gasił. Ludzie wchodzili na wieczorną liturgię do płonącej świątyni. Biskup zaczął krzyczeć do Sióstr Zakonnych, że świątynia płonie i nikt nie reaguje. Jedna z sióstr powiedziała tylko delikatnie kapłanowi, że kościół wcale nie jest trawiony przez ogień i jest to tylko jego wyobrażenie. Biskup ponownie stracił przytomność.

Korytarz biegnący od Katedry św. Piotra za Murami, z odkrytymi tu i ówdzie różnymi symbolami okultystycznymi i masońskimi tego dnia był wyjątkowo ponury. Nie tylko czarne, wymalowane ściany sprawiały wrażenie przerażenia. W jednej z wnęk spotkało się Wielkie Bractwo, aby omówić obecną sytuację. Odprawiając odpowiednie rytuały wzywali odpowiednie bóstwa i stworzenia, aby pomogły im w ostatecznym celu - jakim jest zniszczenie Państwa Kościelnego Rotria. Omawiali sytuację spartaczonej roboty zamachu na Sekretarza Stanu. Jak tak prosty zamach, jak zabicie klechy w dyliżansie mogło się nie udać. Mimo to trzech najwyższych z Wielkiego Bractwa ułożyło odpowiednio dłonie, aby na znak swój przeciąć je sztyletem i zalać krwią odpowiednią ilość kielicha. Kielich ten postawiono na odpowiednim ołtarzyku, aby w dobrym momencie wyciągnąć go i wykonać to, co już od dawna miało być powinnością Bractwa - zabić wszystkich klechów.
† PIO DE MEDICI
[Obrazek: 7920e885f2f0e.png]
[-] 1 użytkownik polubienia ten post.
  • Taddeo Piccolomini
Odpowiedz

#4
Po przyjeździe do Rotrii, Stanisław długo wpatrywał się w ogrom miasta patriarszego. Z zamyślenia wybił go jego adiutant, który przyprowadził miejscowego, któremu polecił mu zaprowadzić duchownego na wskazany przez niego adres. Sam natomiast udał się na miejscowy targ na spotkanie z pewnym jegomościem. Duchowny długo się nie zastanawiając, pośpieszył za przewodnikiem. Ten krokiem zamaszystym kluczył to w jedną, to w drugą uliczkę, poszukując celu ichniejszej podróży. Zaczynało się ściemniać. W końcu dotarli. Oczom księdza ukazała się odrapana kamieniczka, wciskająca się swą sylwetką między dwoma karczmami. Miejscowy zaprowadził go na piętro i wskazał pokój. Było w nim to co najpotrzebniejsze, łóżko, szafa i stolik z leżącą na nim lampą naftową. Duchowny podziękował swojemu dobrodziejowi, po czym począł rozpakowywać swój dobytek a miał ów nadzwyczaj skromny. W skórzanej walizeczce zmieściły się ubrania, pieniądze i pamiątki osobiste. Zmęczony po marszu w poszukiwaniu mieszkania, padł na łoże i zasnął.

Ze snu zbudził go adiutant, który wpadł cały zadyszany oznajmując, że był zamach na biskupa Medyceusza a po mieście grasują okultyści w poszukiwaniu księży. Nadszedł "czas Złego". Stanisław począł przeszukiwać nerwowo swą walizkę, z której w końcu wyjął rewolwer. Długo radzili nad tym, co w tej sytuacji zrobić. W końcu jednak górę nad nimi wzięło zmęczenie. Zasnęli, w rękach swych dzierżąc broń. Nie wiedzieli jeszcze, że przyda im się ona aż nadto...
[Obrazek: 5tcreVe.png]
[-] 1 użytkownik polubienia ten post.
  • Mikołaj Dreder
Odpowiedz

#5
Janusz Zabieraj długo nie mógł w swojej Wenecji znaleźć śladów niebezpieczeństwa. Jedynie niepokoił go ten symbol wymalowany na murach swojej plebani. Kazał go zamalować i tyle. Niemniej w sobotę wieczorem jak szedł do kościoła św. Barnaby na czuwanie modlitewne z młodzieżą spotkała go nie przyjemna sytuacja. Wenecki proboszcz został uderzony w głowę kamieniem. Na szczęście uderzenie spowodowało tylko zamroczenie i nieduże krwawienie. Oszołomionego księdza opatszyli przechodnie i mógł iść dalej. Zanim to zrobił to spojrzał na kamień którym dostał w głowe. Obwiniety był w papier z napisem "śmierść klechom"... Poroboszcz postanowił modlić sie za tych prześladowców na wieczornm czuwaniu na które szedł.
Odpowiedz

#6
Cytat:
[Obrazek: occult-drawing-symbol-3.png]

Tajemnica Wielkiego Bractwa

[Obrazek: 8d07642c79c1ae69ab034c9208c2459e.jpg]



Niedziela zapowiadała się słonecznie. W sobotę Sekretarza Stanu odwiedził z polecenia Patriarchy biskup Taddeo, Wikariusz Generalny. Na pierwsze nieszpory III niedzieli Wielkiego Postu przybył Jego Eminencja Hieronim Sieniawski, który postanowił odwiedzić swojego przyjaciela i wręczyć mu jego ulubione łakocie. W niedzielę, po rozmowie z lekarzem prowadzącym w szpitalu Madre di Pace biskup Medyceusz na własną prośbę opuścił szpital. Nie wiedział, że w Wenecji w Apostolskim Mieście następowały kolejne zamachy na duchownych.

Z pałacu de Medici zadzwonił do Ojca Świętego i poinformował go, że najbliższy tydzień postanowił spędzić z najbliższymi na Monte Cassino. Patriarcha oschle zaafirmował informację Sekretarza Stanu i natychmiast się rozłączył. Pio de Medici spakował swoje najważniejsze rzeczy - w tym ulubiene Pismo Święte z XVI wieku, brewiarz oraz kilka sutann i udał się automobilem do Monte Cassino. Mijał wielkie pola winne i winnice ślicznej Toskanii. Wpatrując się w okno nieustannie szukał w pamięci znaczenia niedającego mu spać symbolu trzech rąk i dziwnej litery W. Szukał w obrębie symboliki chrześcijańskiej, kabalistyki, zahaczając o swoją znajomość symboli okultystycznych - i nic mu do głowy nie przychodziło. Mimo to postanowił po przyjeździe do klasztoru spotkać się z profesorem Uniwersytetu Rotryjskiego, Don Tomassem du Lubac, znawcą symboli i znaków w sztuce. 

Po dojeździe w bramy klasztoru, będącego pałacem Markiza Monte Cassino, do Sekretarza Stanu podbiegła umiłowana przez markiza siostra Aniela, pełniąca rolę sekretarza osobistego, a zarazem zarządcy finansowego w marchii. W ręku trzymała ona list zalakowany specjalnym stemplem, okraszonym odrobiną popiołu z cygara. De Medici wiedział, od kogo ten list - od jego przyjaciela Salvatore Stefanelliego, będącego zarazem consigliere burmistrza miasta Corleone. Było w nim zaproszenie na chrzest jego pierworodnego syna - Michaela, który miał odbyć się w rodzinnym kościele w Corleone. Sekretarz Stanu, posądzony swego czasu o konszachty z mafią toskańską oraz płacenie inkwizycji za uwalnianie mafijnych oprychów, postanowił odnowić stare znajomości - a z nich pozyskać odpowiednie owoce do pracy w Państwie Kościelnym Rotria. Chrzest poprowadził brat Vita Andolliniego (znanego jako Vito Corleone), Frederico - będący tutejszym zakonnikiem. De Medici tylko przyglądał się, jak mały Michael Antonio został przyjmowany do Wspólnoty Wierzących. Po samej celebracji Sekretarz Stanu został zaproszony na kolację do rezydencji consigliere niedaleko wzgórza Corleone. Tam, wśród zapachu brendy i toskańskich cygar rozpoczęło się jedno z najważniejszych spotkań dla mafijnej rodziny w Rotrii. Markiz Monte Cassino opowiedział o ostatnich przygodach na Ekswilinie, zaś, mający w tym dość spory interes, Don Vito Corleone, zaprosił Sekretarza Stanu na osobiste spotkanie w gabinecie consigliere, sam na sam...
† PIO DE MEDICI
[Obrazek: 7920e885f2f0e.png]
Odpowiedz

#7
(13.03.2020, 18:47:59)Stanisław Dmowski napisał(a):
Po przyjeździe do Rotrii, Stanisław długo wpatrywał się w ogrom miasta patriarszego. Z zamyślenia wybił go jego adiutant, który przyprowadził miejscowego, któremu polecił mu zaprowadzić duchownego na wskazany przez niego adres. Sam natomiast udał się na miejscowy targ na spotkanie z pewnym jegomościem. Duchowny długo się nie zastanawiając, pośpieszył za przewodnikiem. Ten krokiem zamaszystym kluczył to w jedną, to w drugą uliczkę, poszukując celu ichniejszej podróży. Zaczynało się ściemniać. W końcu dotarli. Oczom księdza ukazała się odrapana kamieniczka, wciskająca się swą sylwetką między dwoma karczmami. Miejscowy zaprowadził go na piętro i wskazał pokój. Było w nim to co najpotrzebniejsze, łóżko, szafa i stolik z leżącą na nim lampą naftową. Duchowny podziękował swojemu dobrodziejowi, po czym począł rozpakowywać swój dobytek a miał ów nadzwyczaj skromny. W skórzanej walizeczce zmieściły się ubrania, pieniądze i pamiątki osobiste. Zmęczony po marszu w poszukiwaniu mieszkania, padł na łoże i zasnął.

Ze snu zbudził go adiutant, który wpadł cały zadyszany oznajmując, że był zamach na biskupa Medyceusza a po mieście grasują okultyści w poszukiwaniu księży. Nadszedł "czas Złego". Stanisław począł przeszukiwać nerwowo swą walizkę, z której w końcu wyjął rewolwer. Długo radzili nad tym, co w tej sytuacji zrobić. W końcu jednak górę nad nimi wzięło zmęczenie. Zasnęli, w rękach swych dzierżąc broń. Nie wiedzieli jeszcze, że przyda im się ona aż nadto...

Około godziny 4:40, Stanisław i adiutant, zostali zbudzeni przez zarządcę kamienicy. Poinformował on ich o "typie spod ciemnej gwiazdy", który wypytuje lokatorów kamienicy o duchownym, który zameldował się w budynku wczorajszego wieczora. Zarządca poinformował ich,  żeby poszukali bezpieczniejszego schronienia - nie było tajemnicą, że obskurna kamienia, gdzie wynajął pokój Stanisław; znajdująca się na obrzeżach Apostolskiego Miasta nie była osiedlem dla rotryjskich elit. Wszyscy wiedzieli, że mieszkają tu ludzie marginesu społecznego: prostytutki, handlarzy diamorfiny, złodzieje oraz osoby specjalizujące się w wymuszaniu haraczy od tutejszych karczmarzy i rzemieślników.

Gdy Stanisław, wraz ze swoim towarzyszem, pośpiesznie opuszczali budynek, zaplanowali, że udadzą się na Plac Świętego Pawła - w Kurii Rotryjskiej poproszą o bezpieczny azyl i powiadomią ją o informacjach, w których posiadanie weszli dzięki zarządcy kamienicy. Duchowny, dla własnego bezpieczeństwa, poruszał się w ubraniu cywilnym, swoją sutannę schował głęboko w walizce. Bał się o swoje bezpieczeństwo i nie chciał być rozpoznany. Gdy poruszali się, względnie bezpieczną, aleją Sykstusa III, nagle zostali zaczepieni przez człowieka ubranego w długi czarny płaszcz z kapeluszem na głowie. Mężczyzna, któremu na imię było Alfredo, zwrócił się do Stanisława:

- Śledzimy Cię klecho, przed nami nie uciekniesz.

Zdezorientowany Stanisław miał trzy opcje odpowiedzi:

A - Nie jestem duchownym. Musiał mnie Pan z kimś pomylić...
B - Stanisław przyznał się do swojego stanu duchownego, po dłuższej wymianie zdań doszło do bójki pomiędzy mężczyznami...
C - Przestraszony Stanisław czym prędzej rzucił się do ucieczki. Nie spodziewał się tylko, że w zaparkowanej nieopodal Lancii Augusta znajdują się towarzysze Alfreda...


(Proszę o kontynuację historii, wybierając jedną z opcji: A, B lub C)
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii


[Obrazek: 14101934_nicolodreder2.png?w=1100]
Odpowiedz

#8
(14.03.2020, 18:13:45)Janusz Zabieraj napisał(a):
Janusz Zabieraj długo nie mógł w swojej Wenecji znaleźć śladów niebezpieczeństwa. Jedynie niepokoił go ten symbol wymalowany na murach swojej plebani. Kazał go zamalować i tyle. Niemniej w sobotę wieczorem jak szedł do kościoła św. Barnaby na czuwanie modlitewne z młodzieżą spotkała go nie przyjemna sytuacja. Wenecki proboszcz został uderzony w głowę kamieniem. Na szczęście uderzenie spowodowało tylko zamroczenie i nieduże krwawienie. Oszołomionego księdza opatszyli przechodnie i mógł iść dalej. Zanim to zrobił to spojrzał na kamień którym dostał w głowe. Obwiniety był w papier z napisem "śmierść klechom"... Poroboszcz postanowił modlić sie za tych prześladowców na wieczornm czuwaniu na które szedł.

Następnego poranka, x. Janusz, wybrał się na spacer po okolicy, na który zabrał swojego psiego przyjaciela - Bruna. Gdy mijał kolejne domy, życzliwi ludzie witali się z nim a Zabieraj chętnie zatrzymywał się na krótką pogawędkę. Kapłan podążał dalej, rozkoszując się pięknem tego wiosennego poranka. Chwilę później, znalazł się na skraju pobliskiego lasu - postanowił tam wejść, aby podziwiać piękno przyrody. Po kilkuset metrach, w niewielkiej dolince, na brzegu rzeki dostrzegł coś dziwnego, coś co jego oczy ujrzały po raz pierwszy:

[Obrazek: img_0158.png]
Gdy podszedł bliżej, na okolicznych drzewach dostrzegł też symbol, który był namalowany na drzwiach do plebani. Janusz szybko połączył fakty.  Stwierdził, że za ten "ołtarzyk" oraz malowidła na plebani, muszą być odpowiedzialne te same osoby. Po chwili Bruno zaczął głośno warczeć i szczekać. Zabieraj obejrzał się za siebie i zauważył dwóch mężczyzn. Obaj byli bardzo rośli, mieli długie i gęste krucze włosy, a ich oczy były nienaturalnie przekrwione. Dodatkowo w ręku trzymali papierosy, których odór był tak mocny i niecodzienny, że mogło zakręcić się w głowie. Janusz nigdy nie spotkał się z takim gatunkiem papierosów. Po chwili, jeden z mężczyzn rzekł do drugiego: Giacomo, spójrz! To nasz nowy klecha. Tfu! - obaj w jednakowym czasie splunęli na ziemię - Zginiesz klecho. Już nie żyjesz! Janusz był niezwykle przerażony, gdy dostrzegł jak mężczyźni wyciągają noże i biegiem ruszyli w jego stronę. Zaczął szybko uciekać, lecz Bruno - którego właścicielem był ledwie od kilku dni - nie był mu posłuszny. Głośno szczekał, a po chwili rzucił się na jednego z okultystów. W sekundzie powalił go na łopatki, a drugi z okultystów nie mógł go oddzielić od swojego kolegi. Gdy udało im się odrzucić Bruna...

A - Giacomo rzekł do Janusza: Klecho, albo przyłączysz się do nas, albo użyjemy krew twoją i twojego kundla do rytuału...
B - Janusz stwierdził, że z tą dwójką nie ma żartów i pośpiesznie zaczął uciekać, lecz sutanna, którą miał na sobie spowalniała go i po chwili został pojmany przez okultystów.
C - Nieopodal dało się słyszeć patrol lokalnej żandarmerii, której głośne rozmowy wystraszyły dwójkę grożącą Zabierajowi...
(Proszę o kontynuację historii, wybierając jedną z opcji: A, B lub C)
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii


[Obrazek: 14101934_nicolodreder2.png?w=1100]
Odpowiedz

#9
(15.03.2020, 15:58:21)Pio Maria Cesare de Medici napisał(a):
Cytat:
[Obrazek: occult-drawing-symbol-3.png]

Tajemnica Wielkiego Bractwa

[Obrazek: 8d07642c79c1ae69ab034c9208c2459e.jpg]



Niedziela zapowiadała się słonecznie. W sobotę Sekretarza Stanu odwiedził z polecenia Patriarchy biskup Taddeo, Wikariusz Generalny. Na pierwsze nieszpory III niedzieli Wielkiego Postu przybył Jego Eminencja Hieronim Sieniawski, który postanowił odwiedzić swojego przyjaciela i wręczyć mu jego ulubione łakocie. W niedzielę, po rozmowie z lekarzem prowadzącym w szpitalu Madre di Pace biskup Medyceusz na własną prośbę opuścił szpital. Nie wiedział, że w Wenecji w Apostolskim Mieście następowały kolejne zamachy na duchownych.

Z pałacu de Medici zadzwonił do Ojca Świętego i poinformował go, że najbliższy tydzień postanowił spędzić z najbliższymi na Monte Cassino. Patriarcha oschle zaafirmował informację Sekretarza Stanu i natychmiast się rozłączył. Pio de Medici spakował swoje najważniejsze rzeczy - w tym ulubiene Pismo Święte z XVI wieku, brewiarz oraz kilka sutann i udał się automobilem do Monte Cassino. Mijał wielkie pola winne i winnice ślicznej Toskanii. Wpatrując się w okno nieustannie szukał w pamięci znaczenia niedającego mu spać symbolu trzech rąk i dziwnej litery W. Szukał w obrębie symboliki chrześcijańskiej, kabalistyki, zahaczając o swoją znajomość symboli okultystycznych - i nic mu do głowy nie przychodziło. Mimo to postanowił po przyjeździe do klasztoru spotkać się z profesorem Uniwersytetu Rotryjskiego, Don Tomassem du Lubac, znawcą symboli i znaków w sztuce. 

Po dojeździe w bramy klasztoru, będącego pałacem Markiza Monte Cassino, do Sekretarza Stanu podbiegła umiłowana przez markiza siostra Aniela, pełniąca rolę sekretarza osobistego, a zarazem zarządcy finansowego w marchii. W ręku trzymała ona list zalakowany specjalnym stemplem, okraszonym odrobiną popiołu z cygara. De Medici wiedział, od kogo ten list - od jego przyjaciela Salvatore Stefanelliego, będącego zarazem consigliere burmistrza miasta Corleone. Było w nim zaproszenie na chrzest jego pierworodnego syna - Michaela, który miał odbyć się w rodzinnym kościele w Corleone. Sekretarz Stanu, posądzony swego czasu o konszachty z mafią toskańską oraz płacenie inkwizycji za uwalnianie mafijnych oprychów, postanowił odnowić stare znajomości - a z nich pozyskać odpowiednie owoce do pracy w Państwie Kościelnym Rotria. Chrzest poprowadził brat Vita Andolliniego (znanego jako Vito Corleone), Frederico - będący tutejszym zakonnikiem. De Medici tylko przyglądał się, jak mały Michael Antonio został przyjmowany do Wspólnoty Wierzących. Po samej celebracji Sekretarz Stanu został zaproszony na kolację do rezydencji consigliere niedaleko wzgórza Corleone. Tam, wśród zapachu brendy i toskańskich cygar rozpoczęło się jedno z najważniejszych spotkań dla mafijnej rodziny w Rotrii. Markiz Monte Cassino opowiedział o ostatnich przygodach na Ekswilinie, zaś, mający w tym dość spory interes, Don Vito Corleone, zaprosił Sekretarza Stanu na osobiste spotkanie w gabinecie consigliere, sam na sam...


Pio... - zaczął wypowiedź Don Vito - chyba nie muszę Ci przypominać, że tak jak ściany tego budynku - Corleone zrobił przerwę, aby złapać oddech i przełknąć ślinę - zapominają, tak i ty musisz zapomnieć o czym rozmawialiśmy. Gdy tylko opuścisz tę rezydencję.

Medici skinął delikatnie głową, co oznaczało, że zgadza się z rozmówcą. Jednocześnie uważnie obserwował przepych rezydencji toskańskich mafiozów. Wyraźnie dawał się we znaki fakt, że całą familia bogaci się w gigantycznym tempie. Miał świadomość, że to dzięki jego współpracy z Rodziną Corleone sam mógł żyć w luksusie. To dzięki ich wsparciu został Głową Kościoła, to dzięki pomocy Don Vito może mieszkać w Monte Cassino, to dzięki... Cholera jasna! Wszystko dzięki nim. - przeklął w myślach Pio.

- Don Vito, pewnie oczekujesz ode mnie pomocy. Jako Sekretarz Stanu...
- Jesteś w stanie pomóc mi we wszystkim. - przerwał mu w połowie zdania Vito. - Nie będę oszukiwał, że chcemy zwiększyć wpływy rodziny, co też sukcesywnie od dłuższego czasu czynimy, i rozpocząć nieformalne sprawowanie władzy w Rotrii. Pozbawić Patriarchę ziem, uwięzić go na wzgórzu laterańskim; niech tam sobie rządzi Kościołem. A dawne ziemie po Państwie Kościelnym zjednoczymy i ogłosimy Republikę Rotryjską. - dokończył prezentację swojego planu Corleone.

Dla Medyceusza był to oszałamiający cios w potylicę. Nie wiedział co powiedzieć. Nie umiał zebrać myśli. Nie wiedział po której stronie się opowiedzieć. I z jednej, i z drugiej strony miał tylko jedną opcję: kulkę w głowę. Chciał być lojalny względem Piusa Leona II oraz względem Don Vita. Nie umiał wybrać, ale jedno było pewne: jeśli odmówi rodzine Corleone - zabiją go. Jeśli odmówi Patriarsze - Cóż... Lateran ma swoje mroczne sekrety - pomyślał. Jako doświadczony dyplomata podjął próbę negocjacji z Andollinim.

- Ojcze Chrzestny, twój plan się nie uda. A jeśli ma się udać to potrzebujemy wiele lat, aby go w pełni zrealizować. - odpowiedział po chwili Pio, po czym zorientował się, że właśnie wyraził poparcie względem planów rodziny Corleone.
- Byłbym nieodpowiedzialny, gdybym snuł takie plany bez odpowiednich przygotowań i bez buntowania społeczeństwa.  Chyba widzisz, że dogadałem się z satanistami, którym płacę setki tysięcy lirów za buntowanie młodzieży przeciwko Ojcu Świętemu. Rozdają im heroinę - za darmo - i wychowują ich w nienawiści do swoich rodziców, rotrystów oraz do Patriarchy Rotrii. - kontynuował swój monolog Don Vito. - Co więcej, za kilka dni Pius Leon II zakończy swoje życie. - de Medici został sparaliżowany przez strach, słuchając planów Andolliniego.
- J-j-jak to zakończy swe życie? - nie potrafił więcej wydusić z siebie biskup. - P-p-przecież dobrze się trzyma.
- Mamy swoje wtyki na Lateranie. Musisz też wiedzieć, że poczyniłem wszystkie kroki, aby następca Piusa Leona II był jak najbardziej przychylną osobą rodzinie. - zakończył rozmowę Don Vito, wskazując palcem na Pia.

Po wypiciu lampki wina, de Medici wstał od stołu i kompletnie rozbity, udał się w kierunku wyjścia. Nie spodziewał się, że mafia toskańska chce przejąć władzę w Rotrii. Całą drogę powrotną do Monte Cassino rozmyślał o tym. Corleone przekupił satanistów, aby buntowali społeczeństwo przeciwko Ojcu Świętemu i Stolicy Apostolskiej. A to drań... - powtarzał cały czas do siebie Pio. Muszę...

A - ...dogadać się z Don Vito. Władza nad dobrami ziemskimi Państwa Kościelnego jest męcząca, ale władza nad Kościołem Rotryjskim to ciekawa opcja. I ciągle można żyć w luksusie...
B - ...powiadomić Piusa Leona II o planach mafii toskańskiej. Pewnie mi nie uwierzy, ale może w ten sposób uchronię jedność Państwa Kościelnego i Kościoła Rotryjskiego oraz nie dopuszczę do proklamacji złowrogiej kościołowi Republiki Rotryjskiej...
C - ...przemyśleć całą sytuację. Być może uda się skutecznie lawirować pomiędzy mafią toskańską a wpływowymi osobami Kościoła Rotryjskiego i przez to pozyskać jak najwięcej dla siebie. Pius Leon przeżyje, Don Vito przejmie władzę nad ziemiami Rotrii, a wszystkie te działania nie zagrożą Kościołowi Powszechnemu.
(-) Mikołaj kardynał Dreder
Kardynał biskup Ostii


[Obrazek: 14101934_nicolodreder2.png?w=1100]
Odpowiedz

#10
Cytat:
[Obrazek: occult-drawing-symbol-3.png]
Tajemnica Wielkiego Bractwa



[Obrazek: the-godfather-wallpaper-unique-wallpaper...lpaper.jpg]

Muszę dogadać się z Don Vito. Władza nad dobrami ziemskimi Państwa Kościelnego jest męcząca, ale władza nad Kościołem Rotryjskim to ciekawa opcja. I ciągle można żyć w luksusie, w bezpieczeństwie za wierność familii - pomyślał Pio de Medici.

Pio wrócił więc niespokojny tej nocy do swego Pałacu Markiza na Monte Cassino. Do późnych godzin nocnych modlił się brewiarzem i rozmyślał różne scenariusze dalszych wydarzeń. Przesuwając oczy po kolejnych wersetach psalmu 91 modlił się, aby tak jak Dawidowi - choć przy nim padną setki, a u boku jego tysiące - Sekretarzowi Stanu nic się nie stało. Podczas rozważania Ewangelii o dwóch synach Zebedusza, chcących zająć miejsce po lewej i prawej stronie Mesjasza w Królestwie Niebieskim rozmyślał, jak naprawdę znienawidzonym Patriarchą - i zarazem niechcianym - jest nazwany pieszczotliwie przez rotryjczyków Il papa monarchofascista - sympatyzujący z rotryjskimi i suderlandzkimi faszystami Pius Leon II. O znajomościach Piusa Leona II z przodującym w myśli nacjonalizmie Karlem von Schwarzengrau Medyceusz wiedział już od dawna. Ważąc więc wszystkie sprawy usnął w swoim ulubienym fotelu po Cesare de Medicim.

Rano obudził go dzwonek od siostry Eugenii, nadwornej kucharki markiza. Wzywała go ona na śniadanie. Sekretarz Stanu nerwowo spojrzał na zegarek: godzina 7.30. Cholera... - pomyślał - o której ja wróciłem do domu? W kieszeni sutanny znalazł tylko kartkę ze zdjęciem pomarańczy i podpisem: C'e una soluzione: eliminare Pio Leo Secondo. Pomarańcze? - do cholery mamy tutaj mnóstwo pomarańczy - powiedział na głos Medyceusz i spojrzał na otaczający go przez okno ogród pełen cytrusów. Zmęczony, jak po ucieczce w słynną październikową noc rewolucyjną markiz zasiadł do śniadania, z niesmakiem i niechęcią wypił podwójne espresso corretto alla grappa i zjadł mizerne cornetto, przygotowane przez cukierniczkę zakonną, siostrę Adelajdę. 

Następnie wyszedł na spotkanie profesorowi de Lubac, swojemu przyjacielowi, z którym studiował biblistykę na Uniwersytecie Rotryjskim, zwanym przez Piusa Leona II - Rolniczym, ze względu na jego niechęć do przemądrzałych uczonych, którzy nie nadają się do obsiewania urbińskich poletek ubogich chłopów. Pius zaprosił uczonego do klasztornego ogrodu, gdzie mógł wpatrywać się w przepięknie rosnące krzewy i drzewa owocowe. Wobec przepięknej aury wokoło biskup rzekł: Mhm... La primavera... - westchnął - e molto magnifica, professore. Widziałem taki znak - podając kartkę z brewiarza mędrcowi - i nie mogę za Cipryjską Biedną Republikę przypomnieć sobie co on oznacza - gdzieś na pewno go widziałem, tylko nie wiem gdzie. W odpowiedzi poczciwy Tomasso rzekł: Ekscelencjo, wiesz dobrze, że moja pamięć nie jest idealna - ale za to wiem, gdzie szukać. Daj mi proszę kilka dni, abym rozejrzał się po bibliotece patriarszej w poszukiwaniu odpowiedniego księgozbioru. Gdy tylko coś znajdę, niezwłocznie oddzwonię - wiem, że to ważne. Takie symbole albo zapowiadają nieszczęście, albo kataklizm. I w jedną, i w drugą stronę źle - profesor westchnął i rozpoczął rozmowę o starych dziejach na uniwersytecie...

Późnym wieczorem Medyceusz pojechał do Corleone, na spotkanie z Don Vito, burmistrzem miasta. W deszczowej aurze automobil Sekretarza Stanu przejechał przez bramy, które natychmiast zamknięto. Pod parasolem wszedł do ciepłej rezydencji swego mocodawcy, przywitał się z przyjacielem Salvatorem i przywołany przez jednego ze służących wszedł do gabinetu. Tam na fotelu, ubrany w smoking czekał już Don Vito Corleone. Głaskał swego ryżego kota. Trzymając w wargach cygaro nieustannie celował nim w miedzianą popielnicę. 
- Sono d'accordo con te, Don Vito - rzekł nieśmiale na powitanie Sekretarz Stanu.
- Sono felice di incontrarti, Eccelenza, ma... Tu hai un torto: non Don Vito, ma il Padrino... Consigliere Pio Cesare...
Natychmiast Pius zrozumiał z kim podpisał pakt, posłuszny swemu nowemu "władcy" zgiął się i ucałował sygnet...
† PIO DE MEDICI
[Obrazek: 7920e885f2f0e.png]
Odpowiedz



Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości

Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB
Silnik forum MyBB, © 2002-2025 Melroy van den Berg.